sobota, 23 grudnia 2017

Świąteczna Introwertyczka

No siema! Co, myśleliście, że przeżyjecie Święta beze mnie? Skądże! Jest 2:24 aj.em. i specjalnie tu siedzę i do Was piszę. Powinnam iść spać. Tak. Ale co tam. Pobudzam się moją playlistą, herbatą i czekoladą, by coś naskrobać. Doceńcie poświęcenie. Czas snu to z mojej strony najcenniejszy dar jaki mogę oddać innym.


Ach, Święta. No właśnie. Jak się czuje taki introwertyk, jak ja, w Święta? Źle. Brak czasu dla siebie. Kompletnie. To, że teraz tu jestem sama, to jest istne święto przed Świętami. Przez cały dzień nie robię nic dla samej siebie. Nie mam czasu pobyć sama z sobą (dzięki Bogu, że wymyślił potrzeby fizjologiczne!). To jest masakra. A już w ogóle jak ma się Matkę Perfekcjonistkę w domu. Zapewniam, wszystkie "perfekcyjne panie domu" na świecie nie dorastają jej do pięt. Ona nawet w tym śmiesznym programie powiedziałaby prowadzącej, że robi wszystko źle. Przysięgam, nie ma kobiety, która by w takim stopniu zwracała uwagę na najmniejsze detale i szczegóły. To są wręcz nanoszczegóły. Normalnie nikt ich nie zauważa. Myślisz, że masz wysprzątane? Że świetnie powiesiłaś pranie? Że dobrze robisz cokolwiek? Pewnie masz rację, ale nie dla mojej Matki. Wierz mi, gdyby przyszła i zobaczyła Twoją robotę, pokazałaby milion błędów i sposobów, jak zrobić to dobrze. Teraz już wiecie, co przeżywam przez cały dzień.

A więc introwertyk-flegmatyk cały dzień biega i nie ma nawet chwili na odsapnięcie. I ciągle musi być w towarzystwie innych ludzi. Zmęczenie fizyczne to pestka. Naprawdę. Mam to głęboko w mojej skarpetce, czy jestem zmęczona fizycznie w tym momencie. Gorsze jest zmęczenie psychiczne. Zresztą, nie raz już o tym pisałam. Wiecie, o co biega.


A jak się zaopatruję na samą Wigilię? Cóż. Wiecie, co jest fajne? Jedzenie. Tak, jedzenie jest fajne. No i, oczywiście, Kevin. Każdego roku oglądam Kevina. Święta bez Kevina to nie Święta. Nie istnieją bez Kevina. A jak ktoś go nie lubi to może wyjść. Generalnie to nie lubię tego całego zamieszania wokół. Wszystko musi być czyste, musi być pełno jedzenia. Tak, przed chwilą chwaliłam jedzenie. Ale nie musi być go aż tyle. Trzeba biegać i robić wielką szopkę ze Świąt. Potem siedzi się całą rodziną, dzieci hałasują, aż głowa boli. Nikt ze mną nie porozmawia, bo jestem najmłodsza to najwyraźniej nadal jestem traktowana jak dziecko, które nie ma nic do powiedzenia, a już w ogóle to nie może mieć racji w czymkolwiek. Nawet w dziedzinie, którą jako jedyna się zajmuję z całej rodziny. Nie, istnieję tylko wtedy, gdy trzeba coś zrobić.


Może dam radę tym, co tutaj zabłądzili, a introwertykami nie są. Otwieram poradnik Jak rozmawiać z introwertykiem? Bo wiecie, z introwertykami da się porozmawiać. Co więcej - my CHCEMY rozmawiać. Ale preferujemy raczej rozmowy z jedną osobą niż grupą osób. Choć czasem i z tej pierwszej wersji chcemy się wycofać. Żeby rozmawiać z introwertykiem trzeba po prostu... Uwaga... Zamknąć z łaski swojej czasem swoje piękne, słodkie usteczka i dać mu się wypowiedzieć. Dzwonki, trąbki i fanfary, proszę! Tak! O to właśnie w tym wszystkim chodzi! Ja nie lubię i czasem wręcz nie potrafię wchodzić w słowo. Robię to, jeśli rozmawiam tylko z jedną osobą i już ją trochę lepiej znam. Ba, i o ile da się wejść w słowo. Są osoby, które nawet wtedy, gdy dadzą mi coś powiedzieć, przerywają mi i zaczynają kolejny monolog. Spoko, ja posłucham. Introwertycy głównie słuchają. Jak potrzebujesz się wygadać, to idź to introwertyka. Nie odezwie się przez całą Twoją wypowiedź i w większości wypadków nawet nie skomentuje, ani nie zacznie sypać mądrościami czy radami, chyba że o to poprosisz. Proste.


Dlatego w towarzystwie siedzę zwykle cicho. Nawet jeśli chcę coś powiedzieć. Większość rzeczy, które mogłabym powiedzieć, zostaje w mojej głowie. Wystarczy, by były przy mnie dwie osoby. Wtedy głównie słucham ich rozmowy, a samej uda mi się coś wtrącić raz na jakiś czas. Ale można to policzyć na palcach jednej ręki. Cóż, przecież nie będę wiecznie starać się przekrzykiwać tych dwóch osób. Problem polega na tym, że ekstrawertycy zwykle bardzo szybko się rozgadują, szybko odpowiadają, szybko reagują. I głośno. Bardzo, ale to bardzo ciężko jest się przez nich przebić. To jest ponad moje siły, ponieważ to zwyczajnie nie leży w mojej naturze. Jeśli chcesz poznać introwertyka, weź go na rozmowę w dwie osoby. W towarzystwie siedzimy z boku. Nawet gdy ktoś mi zadaje pytanie w obecności wielu ludzi, nie jestem w stanie dać pełnej odpowiedzi. Po pierwsze - jakiś ekstrawertyk zaraz mi wchodzi w słowo, bo coś mu się przypomni. Po drugie - ja najpierw myślę, potem mówię. W rozmowie we dwójkę, łatwiej jest mi rozwinąć temat, mam więcej czasu na ułożenie sobie wszystkiego w głowie. Mogę dać pełniejszą wypowiedź. W większym towarzystwie moja wypowiedź jest znikoma i przeważnie nie wyraża w pełni tego, co sama uważam. Dajcie nam poczuć, że chcecie nas słuchać. Chcemy być wysłuchani.

Tym akcentem pragnę życzyć wszystkim introwertykom i ekstrawertykom Świąt spędzonych na prawdziwej rozmowie, na słuchaniu siebie nawzajem. Życzę Świąt, w których drobiazgi przestaną być ważne, a ważny stanie się człowiek. By każdy znalazł w innych zrozumienie, akceptację oraz otrzymał potrzebną mu przestrzeń, uwagę i ciepło.


niedziela, 29 października 2017

Dezorganactus totus

Jeśli sądziliście, że nie poznaliście jeszcze Mistrza Dezorganizacji, to proszę bardzo, oto jestem! Kłaniam się nisko. Możecie czuć się wyróżnieni, że mnie znacie. Ja przynajmniej bym się czuła. Szczególnie gdyby introwertyk powiedział do mnie więcej niż jedno zdanie. Cieszcie się. Macie z czego.


Skąd w ogóle wspomnienie o organizacji? Stąd, że zaczęłam kolejny rok akademicki i już zdążyłam otrzymać kolejną nagrodę w kategorii Najbardziej Niezorganizowanej Osoby Na Świecie. To również jest powód, dla którego tak rzadko tu zaglądam. Nie będę wymyślać wymówek. Już taka jestem. Jestem jedną wielką wymówką na wszystko. Nie trzeba nic dodawać.

Moje życie obecnie wygląda bardzo prosto. Górka ksiąszkuf tu i górka książkuf tu. A tam górka naczyniuf. O, a na fotelu? Na fotelu górka ubraniuf. Mój pokój do jaskinia z dwiema dziurami w suficie na światło, pokryta stalagmitami o różnym składzie. Można powiedzieć, że żyję jak ludzie pierwotni? Czy jeszcze nie?


A przy okazji zostałam naleśnikiem. Spłaszczonym przez nadmiar obowiązków i ciężkich książek. Mój tydzień to prawdziwy maraton. Niektórzy nie zrozumieją, bo nie studiowali mojego kierunku, a on zwykle jest lekko bagatelizowany przez ludzi, chociaż to kierunek całkowicie ścisły. Połowę dnia spędzam na uczelni, biegnę do domu, a tam... Nie, nie odpoczywam. Czasem się zdrzemnę chwilę, bo mój organizm nie wyrabia. Ale w domu uczę się na wejściówkę, którą mam kolejnego dnia, piszę sprawozdania i usiłuję znaleźć czas na naukę do egzaminu warunkowego. Z trudem czasem wciskam trening gdzieś pomiędzy, by nie stracić tego, na co pracowałam ostatnie miesiące. Nie mam czasu absolutnie na nic. Tzn... Mogę go mieć. Jednak poświęcenie części czasu na coś dla siebie jest równoznaczne z tym, że na uczelni czeka mnie jeszcze większe piekło niż zwykle. Dla flegmatyko-introwertyka to jest istna męczarnia, wierzcie mi. Ja wewnętrznie cierpię. Czasem czuję się wręcz tak, jakby mnie od środka rozdzierało, bo aż nie wiem, za co się wziąć jako pierwsze. I chyba już nie muszę nikomu tłumaczyć, dlaczego w weekend uparcie zostaję w domu. Już sam weekend niewiele pomaga w nadążeniu ze wszystkim, ale to jedyny czas, gdy mogę rzeczywiście w tym domu zostać, pobyć sama ze sobą i mentalnie odpocząć. Chociaż chwilę. Weekend w domu to jest istny raj, na który czekam cały tydzień. I wara mi go zabierać.


Winą tej lawiny po części jest również mój brak organizacji. Ale po części, bo ludzie z wydziału siedzą w tym samym bagnie. Nie, nie należę do tych ludzi, którzy w momencie braku organizacji chwycą za organizer, karteczki, planner, cokolwiek, rozpiszą sobie, co trzeba zrobić i sobie to ładnie odhaczą po kolei i faktycznie to wszystko zrobią. Mój stopień dezorganizacji jest uznany jako Permanentna Dezorganizacja. Albo, jak to Ruda nazwała, Dezorganactus Totus. To jest ten poziom niezorganizowania, gdy brakuje organizacji do zorganizowania się. Łapiecie? Nie? To taki poziom, gdy nie jest się w stanie nawet prowadzić plannera ani innych takich. Nie jest się w stanie na kartce nawet napisać, co trzeba zrobić. A jak już się to cudem zrobi, to na koniec dnia nie odhaczy się nic z zaplanowanych działań. Raz sobie wypisałam na kartce takie zadania i nawet powiesiłam tak, by mieć to ciągle przed oczami. NIC nie zrobiłam. Jakby napisanie tego, co powinnam zrobić, sprawiało, że mój mózg rejestruje to jako odhaczone, choć w rzeczywistości tak nie jest. Organizer? Wyglądają pięknie i zawsze mnie kuszą. Ale są zapisane przez pierwsze dwa dni. Potem zieją przerażającą pustką.

Dlatego wszystko wokół się wali i płonie, ja krzyczę na całe gardło, mając wrażenie, że zaraz się rozpadnę od nadmiaru rzeczy do zrobienia, a ludzie mi się dziwią, że nie chcę wyjść w weekend z domu.

niedziela, 1 października 2017

A fe, październik!

Zacznijmy od tego, że mamy październik i to napawa mnie takim przerażeniem, że zawinęłabym się w kołdrę jeszcze bardziej niż zwykle i już przenigdy nie wychodziła z łóżka. To się nazywa depresja studencka. Poniżej piosenka motywująca dla wszystkich studentów.
No, to zmiana tematu. Zwykle uznaje się Facebook za aplikację  jedynie marnującą czas. Cóż, dzisiaj chcę ją nieco zrehabilitować, ponieważ uratowała mi trochę życie. Jeśli potrzebuję jakiejś informacji, zamieniam się w istne FBI. Co nie jest trudne, bo większość ludzi publikuje wszystko publicznie, a zdarzą się i tacy, że można spisać całe ich menu i grafik życia. Ostatnio mnie to uratowało. Wiecie, już się nastawiałam na próby zagadania do Pana Mango, już przeszłam z nim na "ty", zapominając się przedstawić. Ale (całe szczęście!) czułam potrzebę upewnienia się, że "teren jest czysty". Okazało się, że Pan Mango jest zajęty. No trudno. Trzeba złożyć broń.
Ale nie ma tego złego! Co zyskałam? To, że udało mi się chociaż trochę przełamać, że nawiązałam rozmowę z całkowicie obcym dla mnie facetem. A jednak płeć przeciwna zawsze bardziej onieśmiela, gdy ma się problemy z otwartością. Zrobiłam jakiś krok do przodu, bardzo nieporadnie i niezdarnie, ale to zawsze coś. I dzięki przeszukaniu połowy Facebooka nie popełniłam wielkiej gafy. Ach i jakby nie patrzyć, to jednak komuś się spodobałam, a to jest zawsze podbudowujące. Tak, zajętym facetom mogą się podobać inne dziewczyny. Ale dla tych prawdziwych, dojrzałych mężczyzn ich kobieta zawsze będzie tą najlepszą. Tylko Panowie Dupkowie lecą za każdą ładną dziewczyną, którą spotkają na swojej drodze. Nie ma co takimi się przejmować ;)
Zasadniczo to jestem świeżo po ślubie kuzynki (niby tak naprawdę siostra cioteczna, ale u mnie nikt się nie pierdoczy z takimi nazwami i są po prostu kuzyni i kuzynki), na którym byłam świadkiem. Takich rzeczy się nie odmawia, a wierzcie mi, dla mnie taka funkcja jest tak przerażająca, że przez ostatnie dwa tygodnie jęczałam ciągle, jak to bardzo nie chcę tam iść (choć i tak czuję się bardzo wyróżniona i cieszę się, że moja ulubiona kuzynka właśnie mnie wybrała). Pewnie część z Was tego nie zrozumie, ale co tam. To jest #piekłointrowertyka. Siedzenie na środku kościoła. W tym kościele sryliard ludzi, a ja jestem jak na świeczniku. Widoczna non stop. Kamerzysta, fotograf. W głowie już jest wizja tego, jak okropnie będzie się wyglądać na filmie i zdjęciach, bo ze stresu usta ściągnięte, to spojrzenie przed siebie i generalnie się wie, że w takich sytuacjach wychodzi się jak worek kartofli, nieważne, czego by się nie zrobiło, by pięknie wyglądać. Niezróbnicgłupiego-niezróbnicgłupiego. Ale te kamery! Najgorsze. A jako świadek musi się być na filmie i to gdzieś bardziej z przodu niż z tyłu. Brr.
A wesele? O matulu. Ci wszyscy wujkowie, którzy chcą zatańczyć. W ogóle... Ci wszyscy nieznajomi ludzie. Znałam tam trochę rodziny od strony panny młodej, dwie jej przyjaciółki, które poznałam na wieczorze panieńskim... A tak to nie znałam ludzi w ogóle lub oni znali mnie, a ja ich nie. Nieswojotonina tak wzrasta, że dostaje się gorączki i trzeba ją zbijać winem. No, przyznam też, że w moim wypadku brak takiej bliskiej osoby u boku też sporo utrudnia. Nieswojotonina rośnie razy dwa, bo inni mają parę, a ja nie. A to znaczy, że znowu czymś się wyróżniam z tłumu. Tak, naprawdę dla mnie to jeden wielki stres. Nie żartuję. Te palce na klawiaturze nie kłamią.

czwartek, 7 września 2017

Biblioteczna Introwertyczka i Czar(a) Mango

Przyszłam się pochwalić! Otóż (nie cierpię tego słowa, ale niech mu już będzie, niech ma to pięć sekund sławy) dzisiaj w publicznej bibliotece było tyle ludzi, że zabrakło wolnych stolików, a ja musiałam się uczyć do wszystkim dobrze znanej kampanii wrześniowej. I... podeszłam do jednej pani i zapytałam, czy mogę się przysiąść! Tak, ja! Lets plejerzy by powiedzieli, że acziwment get. Już pomijając to, że w ogóle chodzę w miejsce, gdzie jest pełno ludzi.
Gif - tumblr
A chodzę tam dlatego, gdyż-ponieważ-bo w domu nie mogę się skupić. W domu ciągle jest rodzinka, każdy czegoś chce... Do tego jestem również flegmatykiem, więc zanim uda mi się usiąść i rzeczywiście wdrążyć w naukę (Ruda mnie poprawiła, że podobno wdrążyć to się mogę w grapefruit, jednak ja uważam, że nauka to właśnie taki bardzo kwaśno-gorzki grapefruit z bardzo twardą skórką, w którą trzeba się wdrążyć... Tak sądzę), to zawsze znajdzie się coś, co mi w danym momencie przerwie ten czasochłonny proces. No, nie licząc tego, że skupienie się jest tym trudniejsze, gdy wszystko wydaje się ciekawsze od skomplikowanych wzorków. Nawet pusta ściana. Stąd postanowienie - uczę się w bibliotece. I to ładzia. Przychodzę tam z zamiarem nauki i chyba mój umysł jednocześnie się z tym postanowieniem oswaja i gdy już usiądę przy bibliotecznym stoliku, jestem w stanie zrobić tyle, co bym robiła w domu przez co najmniej pięć dni. A ludzie są zajęci sobą, nie licząc jednego starszego pana, który uwielbia przesiadywać cały dzień przy czytaniu gazet i wpatrywaniu na młode dziewczyny znad tej gazety oraz młodego faceta, który robi mniej więcej to samo. To jest trochę kripi.
gdzieś w odmętach internetu...
Wiem, że pojawiało się tu wielu Panów. Poczynając od Pana Dupka, poznaliście Panów Cudownych, Pana Laptopeusza... Teraz przedstawię Wam Pana Mango. Tak go z Rudą żeśmy nazwały. Bo to on robi najcudowniejszy mango-koktajl na tym świecie. Nie, nie powiem, gdzie go szukać, bo jeszcze zabraknie dla mnie mango. Stąd łatwo się domyślić, że na wyróżnienie nie zasłużył wyłącznie pysznym koktajlem. Jest cholernie przystojny, a na dodatek TAK się we mnie wpatruje, jak to określiła Ruda. Polecam Rudą i jej określenia.
stylowi.pl
Choć z drugiej Ruda strony teraz wjeżdża mi na psychę, bym Pana Mango poderwała. Problem w tym, że wszelkie próby zagadania wywołują u mnie palpitacje serca i żeby to zrobić, muszę włączyć bardzo ryzykowny tryb w mojej mózgo-apce. A ten tryb polega na mówieniu tego, co pojawi się w głowie, zanim zacznę bardzo czasochłonny proces analizowania każdego słowa po kolei. Po prostu etap "NADAJ DŹWIĘK" następuje zaraz po pojawieniu się myśli. Jest to niezwykle niebezpieczny tryb. Bez niego nie byłabym w stanie do nikogo zagadać, ale jednocześnie ryzykuję, że powiem coś naprawdę durnego. No, ale cóż... Introwertyczka na podrywie? Nie wiem, czy nieswojotoninka to wytrzyma, ale wierzę w nią. Zobaczymy, czy introwertyk też potrafi. Życzcie mi powodzenia!

wtorek, 29 sierpnia 2017

Nie jestem dronem

Miałam już jakiś czas temu napisać o wyjeździe na działkę z Rudą i grupką ludzi (tak, dobrze się domyślacie, ostatnie dwa słowa wywołują swego rodzaju przerażenie)... Ale bohaterzy mojej książki mieli bitwę. Rozumiecie. Nie mogłam ich zostawić. Trzeba było iść na wojnę razem z nimi. Potrzebowali mnie.
Co do wyjazdu - pewnie zastanawiacie się, jakim cudem tam w ogóle dotarłam. Cóż... Powód ma tylko jedno imię. Choć dla mnie więcej. Ale wy znacie go pod nazwą "Ruda". Wszystkie głosy w mojej głowie mówiły: Nie, nie, nie! TAM BĘDĄ CZŁOWIEKI. NIEZNAJOME CZŁOWIEKI. DUŻO CZŁOWIEKUF! Już dwoje człowiekuf to za dużo! Nie. Nie jedziemy. Nigdy. POWIEDZ NIE! N-I-E. No, na chatkę Hagrida, co ty, do cholery, robisz?! Miałaś powiedzieć NIE. Dobra. Będziemy marudzić ci cały czas! Zobaczysz!

I te głosy nie kłamały. Nie, spoko, nie mam schizofrenii. Naprawdę nie mam. Cóż, moje przerażenie istniało gdzieś w środku przez cały wyjazd. No i nie mogło zabraknąć naszej gwiazdy - nieswojotoninki. Jej poziom skakał i opadał, ale zawsze utrzymywał się powyżej pewnej normy. Mogłabym ją porównać do takiej upierdliwej młodszej siostry, która wszędzie musi iść ze mną, uśmiecha się nieco diabelskim uśmieszkiem, mówiącym tyle co: Nie-Pozbędziesz-Się-Mnie-Do-Swojej-Usranej-Śmierci. Macie taką siostrzyczkę? Wredota, co nie?
Mój brat ma na Facebooku Znajomych-Od-Dronów. Ostatnio zaprosił mnie jeden z nich. Jakiś zagraniczny, człowieka na oczy nie widziałam. Nie wiem, o co mu chodzi. Nie jestem dronem... O.O

Swoją drogą nadal chudnę. Wczoraj odwiedziłam siłownię po raz pierwszy od początku wakacji, bo ćwiczyłam w domu. I dzisiaj moje mięśnie płaczą. Najlepiej to bym zaraz się rzuciła na łóżko i nie wstawała do kolejnego lata. Ale nie ma co narzekać. Mieszczę się w spodnie, w które nie mieściłam się parę miesięcy wcześniej. Nie omijam sklepów odzieżowych szerokim łukiem, choć mój portfel coś tam mamrotał ostatnio, że powinnam. Jakoś od razu przyjemniej się przymierza różne ciuchy. A jeszcze przyjemniej się je kupuje...
Ach! Jak mogłabym zapomnieć! Pojawia się zarys mięśni na brzuchu. Rodzą się powoli. Postanowiłam zacząć je nazywać facetami, którzy mi się podobają, żeby mieć większą motywację. W ten sposób mam Feltona (Ruda kazała mi zaznaczyć, że to jego kocham najbardziej... Niech jej będzie. Zaznaczam), Legolasa, Goslinga i Batemana. I nie, już nie ćwiczę brzucha, ćwiczę tych cudaków. I zastanawiam się nad kolejnymi imionami, bo inne mięśnio-dzieci są w drodze. Możecie mi pomóc ;)

środa, 2 sierpnia 2017

Myślotok - idź dalej

Postanowiłam zamieścić tu mój myślotok, bo może znajdzie się chociaż jedna zbłąkana duszyczka, która takiego czegoś potrzebuje. Choć adresowałam ten myślotok do siebie samej, to myślę, że osobie znajdującej się w podobnej sytuacji również może pomóc. Uprzedzam - myślotok, więc zdarzają się rażące powtórzenia i takie tam. Nie edytowałam za dużo, bo tak jest... prawdziwiej. A może to dobrze, że niektóre słowa powtarzają się tak dobitnie często? Cóż... Ten kto chce, niech się częstuje. Jak ktoś się chociaż trochę lepiej poczuje, to naprawdę mnie to ucieszy.


Teraz jest Ci źle, bo widzisz, że on poznaje nowe osoby. Masz wrażenie, że nie obchodzi go już wcale to, co było między wami. Że ani na chwilę za Tobą nie rozpaczał, nie zatęsknił. Że go to wszystko ominęło, nie bolało. Że zwyczajnie zaczął żyć dalej, jakby przeszłość z Tobą nigdy nie miała żadnego znaczenia.

Czujesz się źle, ponieważ patrzysz na siebie i widzisz… No właśnie, co widzisz? Porzuconą, zranioną kobietę, która była na tyle głupia, by dać temu dupkowi ponad pięć lat swojego życia? Kobietę, która do tej pory nie poznała za bardzo nikogo nowego? Kobietę, która szuka facetów w aplikacji, którzy olewają ją tuż przed randką?

Czujesz się źle, bo myślisz, że jesteś gorsza. Bo on poznaje nowe dziewczyny, a Ty nadal tkwisz w jakimś martwym punkcie. Denerwuje Cię, gdy zdasz sobie sprawę, że kolejny dzień spędziłaś samotnie, zamiast wyjść gdzieś i bawić się z kimś znajomym. Jak to tak może być? Przecież to niesprawiedliwe. On Cię zranił, wykorzystał, nie szanował, okłamywał, zdradzał. On bawił się Tobą. Dlaczego teraz on miałby mieć lepiej?

Wraca do Ciebie niczym echo. Po kilku cudownych dniach dobrego samopoczucia nagle uderza Cię jego fala. Spada na Ciebie tak, jakby w słoneczny dzień tylko nad Tobą zjawiła się burzowa chmura, postanawiając zmoczyć Cię zimnym deszczem i postraszyć piorunami.


Ale spokojnie. Spójrz na siebie jeszcze raz. Przypomnij mi, dlaczego ostatnio szalałaś z radości? Ach tak, przecież schudłaś. Jesteś szczuplejsza, atrakcyjniejsza. Pamiętasz, jak wyszłaś z domu i czułaś się najpiękniejsza na świecie? Idąc chodnikiem miałaś wrażenie, że jest to istny wybieg, specjalnie dla Ciebie. Łapałaś każde spojrzenie męskich oczu i dodawałaś je jako punkty do świetnego samopoczucia. Dlaczego dzisiaj zapominasz o tym, jaka jesteś zajebista?

Ty poszłaś dalej. Każdego dnia jesteś coraz lepszą wersją siebie. Spójrz na to, jaka byłaś przy nim. Gasłaś w oczach, zamykałaś się na świat. Przestawałaś się malować, starać się. Tyłaś i nie mogłaś nic na to poradzić. Traciłaś ambicję do realizacji swoich dawnych celów. Wszystko dlatego, że starałaś się utrzymać związek, który przesypywał Ci się między palcami niczym piasek. Nie czułaś się pewnie. Czułaś się zagrożona. Z każdej strony czyhało niebezpieczeństwo, że znowu Cię zdradzi, że wybierze kogoś innego. To doprowadzało Cię do szaleństwa. A on Cię nie słuchał. Nie chciał.

Spójrz na niego. Kim on jest? Spójrz na to, jak całymi dniami siedział przy swoich ulubionych grach. Na to, że nigdy nie potrafił nic zorganizować i każde wyjście od początku do końca było tylko Twoją zasługą. Spójrz na to, jak nie przejmował się Twoimi potrzebami podczas wakacji. Było Ci wtedy źle, prawda? Pokłóciłaś się z nim o to. Bo nie zważał na to, co chcesz robić. Patrzył jedynie na to, co on chciał robić.


A pamiętasz, ile siedziałaś przy nim, pocieszając go? Ile razy powtarzałaś, że wcale nie jest do niczego? Że wcale nie jest tak, że nikt go nie kocha? Ile razy robił z siebie ofiarę życia, żebyś Ty oddawała mu całą swoją energię? Ile razy próbowałaś mu pomóc, zmobilizować go? Ile razy wyszukiwałaś najrozmaitsze rozwiązania jego „problemów”? On tego nie chciał. On nic nie chciał zmienić. Nie chciał, żeby było lepiej, bo wolał, gdy nad nim skakałaś. Tylko po to, by później znaleźć sobie inną.

Zamiast piąć się z nim w górę, on uparcie trzymał Cię na nizinie. Hamował Cię. Brał od Ciebie wszystko, co byłaś gotowa mu oddać, podczas gdy on nie dawał od siebie nic. Byłaś jak kwiat, o którego nie dbał. Albo dbał, ale tylko wtedy, gdy był mu do czegoś potrzebny.
Kim byłaś wtedy? I kim jesteś teraz? Czy jesteś od niego gorsza? Nie. Potraktował Cię jak zbędną zabawkę, która mu się znudziła. Ale nie wiedział, że Ty nigdy nie byłaś zabawką. Że byłaś czymś cholernie wartościowym, czego nie potrafił docenić. Wyrzucając Cię do kosza, stracił fortunę. A Ty? Ty znowu o siebie dbasz. Ty nadal masz przed sobą cele, które postawiłaś sobie dawno temu. Nadal możesz o nie walczyć. Podczas gdy on… On nie ma nic. Nigdy nie udało Ci się go zmotywować, więc został z niczym.

Popatrz. Nie udało mu się Ciebie zatrzymać. Choć robił wszystko, by tego dokonać, Ty nadal uparcie szłaś do przodu. Spójrz na to, co masz. Czego on nie był w stanie Ci zabrać. Nie potrzebujesz go. Teraz możesz się ponownie i w pełni swobodnie rozpędzić. Możesz wreszcie bez zbędnego bagażu wejść na tę cholerną górę. I to Ty będziesz obserwować widoki z jej szczytu, podczas gdy on pozostanie na dole. Mały niczym mrówka.


Teraz możesz czuć się źle. Możesz czuć pustkę, ponieważ nie jesteś w nikim zakochana. Brakuje nagle tego uczucia, prawda? Jakaś część wydaje się pusta, niezapełniona. Czujesz się niepełna. Ale wiesz co? Któregoś dnia, w drodze na swój szczyt poznasz innego wędrowca. Może nawet nie jednego. Po prostu poznasz. Pomogą Ci pokonać trudne miejsca na szlaku. I któregoś dnia, jakiś wędrowiec do Ciebie dołączy. Pozna wszystkie Twoje wady i pomimo nich nie zboczy w inny szlak. Pójdzie z Tobą dalej, aż wspólnie osiągniecie ten szczyt. Wypełni te puste miejsce, złapie Cię za rękę i nie puści aż do samego końca. Gdy upadniesz, pomoże Ci wstać i iść dalej. Gdy złamiesz nogę, weźmie Cię na ręce i będzie szedł dalej, nieważne, że nie jesteś lekka jak piórko i będzie mu ciężko. On i tak Cię nie zostawi i pociągnie za sobą coraz wyżej, niezależnie od warunków. Bo nie będzie chciał osiągać szczytów bez Ciebie.

Spójrz na to, co już masz i idź dalej. Możesz mieć jeszcze więcej. Spójrz na to, co zniszczył ten przeklęty facet i napraw to. Nie pozwól, by zniszczenia, jakie po sobie zostawił, stały niczym ruiny. Ruiny są mroczne, tajemnicze, intrygujące. Ale tylko wtedy, gdy je obserwujesz. Obserwuj więc ruiny, a we własnym sercu buduj solidne fundamenty. Powoli, ale dokładnie.
Ty jesteś lepsza. Już teraz, dzisiaj. Ty nie potrzebujesz go zamieniać na pierwsze lepsze osoby, by zapełnić pustkę. By miał Cię kto pocieszać. Bo Ty potrafisz iść dalej i walczyć o lepsze jutro. Już jesteś ponad nim. Jutro będziesz jeszcze wyżej.

Nadal jest Ci źle? W porządku. Ale nie przestawaj iść przed siebie, bo w końcu dojdziesz do miejsca, z którego spojrzysz na te niziny, spojrzysz na niego i będziesz mieć pewność, że jesteś szczęśliwa.


niedziela, 23 lipca 2017

Pierogi, srajdery i kamienice

Uwaga, zaraz pośmiejemy się z Rudej. Pozwoliła mi, to napiszę. Zacznijmy od tego, że Rudą na co dzień nie nazywam Rudą, a Pierogiem. No, po prostu Ruda to Pieróg. I tyle. Wczoraj Ruda wychodzi sobie spod prysznica, wszędzie para, gorąco... Nagle z przerażeniem patrzy na lustro, na którym ktoś musiał coś napisać, gdy się myła. Bo tam było coś napisane. Nie jej pismem. Poczuła się jak w tych wszystkich "Strasznych Filmach". No jasne, bo jak lustro jest zaparowane i COŚ na nim jest napisane to od razu horror. Seryjny morderca wkradł się do środka i napisał pogróżkę na lustrze, choć mógł ją zabić od razu.


Zastanawiacie się pewnie, co było na tym lustrze... Otóż zeszłej nocy spałam w Ruda Manor i po umyciu się rano narysowałam jej na lustrze pieroga i... podpisałam. Pieróg. Tyle. Ot, cała historia. A ona mi grozi, że mnie w tyłek kopnie i udusi! Ratunkuuuu!

Gonciarz i jego Pan Pierożek. Adekwatnie.

Wierzcie mi lub nie, ale pewnego razu na praktykach musiałam na coś czekać i tak bardzo nie miałam nic do roboty, że z nudów aż ściągnęłam głupiego Srajdera (czyt. tindera). Szybko doszłam do wniosku, że to jak Pokemon GO. Wiecie, łapiecie sobie poke-facetów i możecie w pokedeksie zobaczyć mniej lub bardziej ważne informacje. Od biedy dowiemy się, jakie są umiejętności poke-faceta, ale najczęściej znajdziemy jego wymiar, co by porównać, który poke-facet jest wyższy. Czasem jednak znajdzie się poke-facetów, którzy są jednym wielkim znakiem zapytania i za cholerę się nie dowiemy, w kogo wyewoluuje. A może to właśnie są jajka? Możliwe. Bardziej rozwinięte pokemony się ewoluuje interakcją z nimi, dla innych trzeba przejść z nimi ileś kilometrów, by wykluły się z jajka i było w końcu wiadomo, co to za pokemon. Czy tam poke-facet. I, jak w prawdziwym Pokemon GO, zanim znajdzie się w miarę ciekawego pokemona, trzeba przejść przez masę dna i kilometry mułu. Taki właśnie jest Srajder/Pokender.

Pyszności!

Swoją drogą ostatnio spędziłam wieczór na spacerze z Rudą po Długiej i pobocznych uliczkach Gdańska. Naprawdę uwielbiam tę część miasta, kocham tam spacerować, a rzadko mi się to zdarza. A szkoda. Byłyśmy również na kawie i pysznym ciachu w Cafe Kamienica na Mariackiej. Ruda miała jabłko w cieście francuskim na ciepło - cudo. Ja wzięłam sernik miodowo-cynamonowy. Był bardzo cynamonowy, a ja kocham cynamon. I był taki mięciutki... Jak chmurka! Dosłownie rozpływał się w ustach. Yyy, tak, z Rudą da się zjeść słodkie. Dla niektórych to może być szok, wiem.

niedziela, 9 lipca 2017

Mały szary praktykant

Muzyka do pisania postów jest niezbędna. Chcecie wiedzieć, od czego zaczynam każdy z nich? Na końcu wstawię wideo, możecie sobie puścić i wrócić do początku i czytać dalej. Na końcu tylko z tego powodu, że nie wiem, co wtedy będzie na obrazku głównym posta. Wszystko jasne, idziemy dalej.
Mam za sobą pierwszy tydzień praktyk studenckich/zawodowych, jak zwą tak zwą. Pierwszy dzień? Cóż. Uśmiechałam się ładnie, więc chyba nadrabiałam tym cudownym uśmiechem swoją nieśmiałość. Taką mam nadzieję. Tak się składa, że moja "praca" wymaga kontaktu z ludźmi. No, wymaga i już. Może nie jakiegoś przesadnie wielkiego, to nie marketing i takie inne. Dobra, powiem. Badania dermatologiczne. Wiecie, przychodzą ludzie chętni do sprawdzania na ich skórze, czy kosmetyki/pieluszki/perfumy nie podrażniają. Podrażnienia zdarzają się raz na ruski rok lub wcale, więc spoko.
Jestem bardziej pomagierem przygotowującym próbki, myjącym takie kuwetki, które wyglądają jak formy od czekolady. Z przełożonymi już zdążyłam się polubić i poczuć w miarę swobodnie. W miarę, bo w zwykłej rozmowie czuję trochę stresu i zadanie interesującego mnie pytania zajmuje mi pół dnia. Albo kilka dni. Też się zdarza. Lekki stresik pojawia się też wtedy, gdy muszę zostać na chwilę sama i w każdej chwili może przyjść jakiś z uczestników badania. Pewnie dla wielu wytłumaczenie, że przełożona wyszła na dosłownie 2-5 minut i zaraz wróci i nie, ja nie mogę zdjąć plastrów i zrobić odczytu wyników, bom tylko mały szary praktykant, nie jest niczym strasznym. No, nie jest. Ale mi sprawia trudność. Może nie trudność... To dość specyficzne uczucie. Taka niema prośba, by nie kazano mi tego wszystkiego tłumaczyć i bym mogła po prostu robić dalej swoje. Mniej więcej tak.
Co więcej z mojego życia? Pomimo wstawania o 5 rano robię 4-minutową tabatę zaraz po przebudzeniu. Tak, też myślę, że zwariowałam, ale to Ruda zaczęła. Nie patrzcie tak na mnie. Laptopeusza ze snu nadal nie odzyskałam. A czarne charaktery w książkach są najciekawsze.

sobota, 1 lipca 2017

Jak uratować Pana Laptopeusza?

Niektórzy nie pamiętają swoich snów, mi też się to zdarza. Ale jeśli śni się coś naprawdę popapranego... Grzech nie zapamiętać.
Znalezione... gdzieś
W moim śnie jechałam sobie z Rudą gdzieś daleko. Chyba za granicę. Autobusem, co ciekawe. Wszystkie bagaże były zapakowane do minivana, którego prowadziło dwóch kolesi. To już samo w sobie brzmi podejrzanie. Cóż, dojechaliśmy. Nasz hotel wyglądał jak zwykły, uroczy, żółty domek z czerwonymi kwiatkami w oknach. Jak się później okazało, w środku miał istny labirynt korytarzy i schodów i był znacznie większy, niż by się to wydawało. Okolica piękna - uliczka z "kocich łbów", murek oddzielający od zbocza, które prowadziło na plażę obmywaną lazurową wodą. Cudo.
Własne!
Skoro miał być popaprany, to już spieszę z najciekawszą częścią. Ruda wzięła część bagaży i poszła do pokoju. Ja w tym czasie zbierałam kolejne torby. I wiecie co? Nagle się okazało, że w torbie od mojego Pana Laptopeusza nie ma Pana Laptopeusza. No tragedia. Zaczęłam panikować i, rozmawiając ciągle z Rudą przez telefon (z klapką!), zaczęłam szukać wszędzie biednego Pana Laptopeusza. A naprawdę był biedny, bo bardziej martwiłam się o książkę, którą na nim piszę, a nie o niego samego. I chyba nagle dostałam olśnienia, bo tak kompletnie znikąd miałam świadomość, że ci dwaj z minivana ukradli go i przekazali w ręce swojego szefa. Pozostało mi próbować odzyskać moją książkę z jego rąk, ale najpierw musiałam dołączyć do Rudej i zaplanować akcję ratunkową...
przepisy.pl
Weszłam do domu-hotelu-labiryntu. Dosłownie każdy korytarz był inny. Raz pomyliłam drogę i musiałam zawracać. Później szłam wąskimi, krętymi schodami, które w pewnym momencie się urywały. Jedyną drogą było przejście przez taki elegancki, restauracyjny blat kuchenny. Taki trochę azjatycki, miał ramę drewnianą wokół, a dwóch Azjatów za nim w strojach kucharzy robili nigiri, które kładli na ten nieszczęsny blat. I to nie jedno nigiri przy drugim nigiri, żeby było miejsce. Nie. Kładli, gdzie im było wygodnie. Co miałam zrobić? Złapałam się drewnianej ramy i starałam się zrobić tak wielki rozkrok, by nie wdepnąć w biedne nigiri. Moje akrobacje przerwało dwóch facetów w garniturach, którzy zaczęli ze mną nagle rozmawiać na temat tego, jak dobrą kuchnię tutaj mają i że powinnam spróbować tych nigiri.

Musiałam to opowiedzieć. Rudą ten sen niezmiernie bawił, szczególnie, że szefem jest konkretna, znana nam osoba, co wydłuża czas trzymania dłoni na czole w geście twarzopalmu. Ach, chciałam się pochwalić, że zrealizowałam jeden z postawionych sobie celów - do końca czerwca udało mi się dojść do 600 kcal spalonych przy cardio na siłowni. Takie małe-duże osiągnięcia cieszą bardziej, niż się to wydaje, zanim je osiągniemy. Polecam. Nigiri też polecam. Ale nie depczcie go, bo szkoda.

wtorek, 27 czerwca 2017

Dostałam z liścia

Tak jak w tytule. Dostałam z liścia... od liścia. Szłam sobie spokojnie z jednego przystanku na drugi, ładnym chodnikiem, przykryta daszkiem z koron drzew i ich pięknie zielonych liści. Ale jeden okazał się być bucem i postanowił dać mi z liścia. Nie wiem za co, w końcu nie obrażałam nigdy jego liściastych kumpli. A on jednak postanowił zaatakować mnie znienacka. Buc.
Mam jeszcze jedną teorię. Liść się we mnie zakochał i chciał mnie pocałować, spaść mi w ramiona, cokolwiek. Chociaż on jeden. Kochany liść. Szkoda tylko, że z mojej perspektywy wyglądało to jak zamach na moje życie. Liście bywają natarczywymi wielbicielami, uważajcie na nie.

Wiem, minęły dwa akapity i nadal nie było Rudej. A wiem, że jeśli ktoś to czyta to właśnie dla niej. A jeśli kogoś wkurza ten rudzielec, to ma problem, ponieważ poza trenerstwem zajmował on, zajmuje i będzie zajmować całkiem sporą część mojego życia, więc wszyscy tutaj razem zgromadzeni musimy się z tym jakoś pogodzić. Ja ją muszę znosić, to wy również.
Nie, to nie Ruda, choć też ruda. Po prostu ładne z Internetu.
Sesja wreszcie wyjechała na wakacje, ale umówiłyśmy się jeszcze na dwa spotkania we wrześniu. Powiedziała, że nie wytrzyma beze mnie do końca zimowego semestru i koniecznie musi mnie zobaczyć szybciej i opowiedzieć mi, co porabiała na tychże wakacjach. Pozostaje liczyć, że nie zacznie mówić w innym języku, w przeciwnym wypadku to spotkanie może się źle skończyć.
Sesja o tym nie wie, ale jej wyjazd trzeba było uczcić. Nikt nie lubi Sesji, ale ona chyba się tym niespecjalnie przejmuje. Z tej racji spędziłam dużo czasu właśnie z Rudą. Jednym z punktów programu było sprawdzenie, kim byłybyśmy w fantastycznym świecie, jakim smokiem, jaką postacią skądś tam. Cóż... byłabym wampirem, jakimś mrocznym, czarnym smokiem, magiem, nieśmiałkiem, Łucją z Narnii, moim zbuntowanym księciem Disneya byłby Flynn z Zaplątanych, powinnam mieć na drugie imię Franek. I to wcale nie jest najgorsze! Najgorsze jest to, że podobno w wakacje zakocha się we mnie facet o inicjałach Pana Dupka. Można bardziej przegrać życie? Kto da więcej? Czekam! Ach, jeszcze przekonałam się, że na randkach podobno jestem jak Jessica Rabbit, w pracy jak Hermiona Granger, a w domu jak Śpiąca Królewna. Co do ostatniego polecam zajrzeć na poprzedni post. Quizy się nie mylą... Chyba nie ma lepszego sposobu na marnowanie czasu.

niedziela, 11 czerwca 2017

Poranek samuraja i gówna przeszłości

To znowu ja.
Jakoś niedługo po napisaniu ostatniego posta nastał mały... przełom? To brzmi zbyt poważnie, ale... no, niech już będzie. Miałam dzień mierzenia i spotkał mnie malutki zawód, bo okazało się, że nijak się te centymetry ruszyły. Rozleniwiły się coś. Siadły na tyłku i koniec. No to się wkurzyłam i weszłam na nowy level motywacji. A co! Oczywiście wredna uczelnia stara się zniweczyć moje plany egzaminami. I cóż, raz jej się udało, bo moje zmęczenie sięgnęło zenitu i nic nie szło. Ale nic to, bo kolejnego dnia zrobiłam tyle, co nie zrobiłam chyba nigdy. I przeklinam moment, gdy powiedziałam Rudej coś w stylu "dobra, jasne, spróbuję tej tabaty z samego rana". Zapomniałam chyba wtedy, że do wywleczenia mnie z łóżka potrzeba przeszkolenia samurajskiego i tajnych technik Mistrza Yiulegfungabunga... jakoś tak... No, ale wstałam, zrobiłam... Przeżyłam, więc pomyślałam, że Ruda to litościwa jednak jest. Yhyy... TAK BARDZO SIĘ MYLIŁAM... Dzisiaj, zaspana, z oczami otwartymi jakoś do połowy przeczytałam rozpiskę na 100 absów z rana... Pogrzało ją, prawda?
media.thedailytouch.com
Czasem naprawdę zdarza mi się zapomnieć, po co to robię. Wiecie, podczas treningu ciągle sobie mówię "pamiętaj, po co to robisz, pamiętajpocotorobisz". I czasem zapominam. Ale skoro zapominam, to najwyraźniej po coś to zaczęłam robić...? Yyy... tak? Nie? Nie ładzia to tak? To miejmy nadzieję, że kiedyś poznamy cel robienia dwóch treningów dziennie. Może, nie wiem... Coelho mi odpowie. Albo Michalak. Albo Kołcz Majk. Choć nie wiem, czy bym im wtedy uwierzyła.
Zabawne, bo po ostatnim spotkaniu z tym rudzielcem następnego dnia wstałam i miałam tak dobry humor, jakiego nie miałam od... dawna. Bardzo dawna. Do tego stopnia, że szczerzyłam się do samej siebie w autobusie. Łejt Łot? Że ja? No, ja. Jakoś tak ni z beczki, ni z chusteczki weszłam w nowy etap porozstaniowy. Wiecie, nawet jeśli czułam się już wcześniej dobrze... To jednak te obawy, które opisywałam w jednym z postów nadal wracały. Tak to już jest, no. Nagle łapałam tzw. doła. Potrafiłam obudzić się z takim bardzo męczącym uczuciem osamotnienia. Nawet introwertycy nie lubią samotności. Nie mylić z przebywaniem z samym sobą. To są zupełnie inne sprawy. Generalnie męczyły mnie nawracające... Ktoś by powiedział dość literacko "demony przeszłości". Ja nie. Ja powiem... Gówna przeszłości. Myślę, że to bardzo adekwatne określenie. Wracając... Nagle to znikło. Obudziłam się w poniedziałek i wszystko było inaczej. Jakbym cały czas widziała świat w szarościach i nagle ujrzała pełną gamę barw. Wreszcie podniosłam głowę wysoko, przestałam patrzeć przez taką mgiełkę smutku i zrezygnowania. No, wow! Życie nabrało sensu! Wszystko nabrało sensu! Aż się żyć zachciało. Od nowa. Śmiało patrzyć w przyszłość, pracować nad sobą, każdego dnia być lepszą. Wychodzenie z toksycznych związków uskrzydla (albo umotyla...) nawet najbardziej oporne gąsienice. Polecam, ja, Introwertyczka.

Podsumowanie a'la Bridget Jones:
Ilość wypitego alkoholu: 0
Ilość wypalonych papierosów: a feeee! 0.
Ilość wykonanych absów: 100/100
Ilość smutów: 0
Ilość drzemek, zanim wstałam: 5.

środa, 31 maja 2017

"Szaj" introwertyk, czyli prawdziwy kombo brejker

Dobra. Ktoś tam na pewno się stęsknił, tylko wstydzi się przyznać, więc piszę. Spoko, rozumiem. Też jestem nieśmiała (co akurat nie jest cechą każdego introwertyka!) i też bym się nie przyznała. No, więc słowa wstępu mamy za sobą.
źródło: internety
Dawno tu nie zaglądałam i wydarzyło się dużo i jeszcze więcej. Z racji, że Dupek okazał się światowym dupkiem, to na weekendowy wyjazd rodzinny pojechała za mną Ruda. Nie wiem, czy to lepiej czy gorzej. Cóż, pozwoliła mi jeść, a to się ceni, bo jedzenie było najlepsiejsze na świecie (aż tak to nie, ale powiedzmy, że było). Ale nie za darmo. Myśleliście, że odpoczęłam? Co wy! Zostałam zaciągnięta na siłownię. Mówię Wam, nie jeźdźcie z takimi Rudymi na wakacje, bo tylko Was dodatkowo wymęczą. No i podnoszą poziom nieswojotoniny. Na przykład wyciąganiem na parkiet. To jest też sposób na "Jak zesztywnieć introwertyka w ciągu dwóch sekund". Jeśli potrzebujecie do czegoś to polecam parkiet z tańczącymi ludźmi. Działa zawsze. No, chyba że takiego odpowiednio upijecie wcześniej. Podsumowując, to i tak było świetnie i mimo tych cierpień cieszę się, że Ruda pojechała (ps. nie obrastaj w piórka). Streszczenie wyjazdu napisane, starczy.
źródło: internety
Co do siłowni i fit-introwertyczki! Specjalnie zerknęłam ile wcześniej spalałam kalorii. Za pierwszym razem trochę ponad 200, później 300-400... ileś. Obecnie siłowniany cel to 500 kcal. Poniżej tego nie schodzimy, Ruda zabroniła. I pewnie wkrótce będzie ta wartość rosła. Fajnie, bo widać dzięki temu, że naprawdę robi się postępy. Ciężary też powolutku idą w górę, zależy też jakie partie ciała, bo nogi zawsze miałam silniejsze od rąk i brzucha (chyba wiele ludzi tak ma). I nadal nie umiem jetpacka. Serio. Spadam w dół. Nie wiem, jak to robię. Ruda też mnie nie ogarnia. Co zrobić?! A samopoczucie? Przyzwyczaiłam się. Co prawda, nadal wchodzę ze spuszczonym wzrokiem, ale po chwili go podnoszę i już się aż tak nie przejmuję. Problem pojawia się wtedy, gdy coś nie idzie albo mam robić coś innego niż do tej pory. Wtedy nieswojotoninka rośnie... Niestety. Ale... Moi drodzy Introwertycy. Specjalnie dla Was przetestowałam obiekt "siłownia". Możecie chodzić. Nie gryzie. No, może czasem. Ale da się przyzwyczaić. A drogim Introwertyczkom dodam, że chodzą tam często prawdziwi przystojniacy ;) Cóż... No dobra, nie ukrywam, tacy Panowie Cudowni są największą motywacją. Polecam.
źródło: internety
Właśnie. Jeśli chodzi o facetów... Rozglądamy się. Z Rudą, bo Ruda zawsze daje cynk (Zn?!), gdzie widziała kogoś idealnego dla mnie. Raz dostałam nawet szczegółowy opis dojścia do jednego. W skrócie "za tym, obok tego, za taką kamienicą, przy takim stoisku, wygląda, jakby potrzebował przytulenia". No, fajnie. Dzięki, Ruda. Oczywiście jeszcze mam się uśmiechać. A uśmiechanie się to dla mnie problem. Tacy jak ja nie uśmiechają się jak takie Rude do każdego napotkanego człowieka. Nie to, że nie mam humoru albo jestem ponurą osobą. Ruda może potwierdzić, że jestem walnięta w środek musku (o ile jeszcze go mam). Ale ja po prostu nie umiem się uśmiechać do świata, bo tak, bo ładna pogoda, nowy dzień, bo fajnie mieć dobry humor. Tym bardziej, że zwykle jestem myślami totalnie gdzie indziej i ani mi w głowie się uśmiechać. A już w ogóle do jakiegoś fajnego faceta. To wygląda tak:

Co mówi Ruda: Uśmiechnij się!
Co ja myślę: Dobra. Spójrz i się uśmiechnij. Przecież umiesz się uśmiechać, prawda? Umiesz. Żadna filozofia. No, już teraz, zrób to!
Co ja robię: Spuszczam/odwracam wzrok w zupełnie inną stronę, udając, że wcale się w tego jegomościa nie wgapiałam 5 sekund temu.
Co robi Ruda: Z głośnym plaskiem uderza dłonią o czoło.

Myślę, że na tym miłym akcencie mogę skończyć.

czwartek, 4 maja 2017

Hatelove, czyli co ma Ruda do rudej i ziemniak do łabędzia

Ruda jest taką rudą, że ją się kocha i nienawidzi jednocześnie. Już wiecie, że nienawidzi się ją w trakcie treningu. Tuż po również.
Może najpierw zacznijmy od przyjemności. Ona nawet nie wie, ile ja na nią przeklinam w czasie wykonywania ćwiczeń. Moje ulubione to: No chyba ją pojebało, że ja to zrobię! Tak. Nie wiem, czy więcej kalorii tracę na narzekaniu czy na ćwiczeniu, ale... olabogajaktomożliwe! Schudłam. Ruda to widzi, spodnie to widzą, miarka też widzi. Niby w biodrach to tylko cztery centymetry, a spodnie trzeba ciągle podciągać. I twarz podobno szczuplejsza (przyznam, na starym zdjęciu to jednak przypominałam ziemniaka). Też jakoś inaczej mi się na siebie patrzy. I nie wiem, czy to kwestia samego schudnięcia, stanięcia na nogi po rozstaniu czy... czegokolwiek innego, a może nawet wszystkiego razem... Ale pamiętam, że miesiąc temu nie podobałam się sobie. Wszystko było złe. W s z y s t k o. A dzisiaj? Dzisiaj patrzę w lustro i widzę w nim świetną laskę. Uśmiechniętą od ucha do ucha, oczy w odbiciu błyszczą się i śmieją do mnie. Włosy magicznie zaczęły się dobrze układać, a skóra w dotyku jest gładziusieńka! A jeśli chcesz wiedzieć, co to ma do tej cholernej Rudej, to tyle, że kocha się ją za efekty i za bycie obok. I w ogóle, za bycie. I tyle.
Pinterest
Wczoraj miałam moment, w którym chciałam wyjąć moją Czarną Różdżkę i trafić ją... A nie, to nie ta historia? Sorka, pomyliłam się. A szkoda. No, ale wiecie, co miałam ochotę zrobić. Byłam sobie na rodzinnej wycieczce w Toruniu. Szamałam spokojnie pyszne śniadanko w hotelowej restauracji. Patrzę... O, Ruda wysłała jakiś filmik. Obejrzę sobie. Błąd. DUŻY BŁĄD. Zapomniałam, że wieczorem ustawiłam głośnik w telefonie maksymalnie, by słyszeć, co do mnie memła na nagraniu. Tak, filmik się włączył z uroczą, głośną na całe pomieszczenie muzyczką. DLACZEGO. ZA CO. Nieswojotonina: +1000000000000. Próbowałam to jak najszybciej wyłączyć, ale im szybciej chce się coś wyłączyć, tym dłużej to idzie. Gópia technologia. Miałam ochotę schować się pod stół i zakryć tym długim obrusem na nim. Wszyscy odkryli moje istnienie w tym miejscu. Dlaczego ja??!?! A Ruda, jak o tym usłyszała, to się śmiała. Zołza jedna. 
Wracając do tematów siłownianych. Mam nadzieję do lipca zgubić gdzieś po drodze jeszcze całe dziewięć centymetrów w biodrach. Tak, dobrze czytasz, widzisz, cokolwiek. Dziewięć. I to zrobię, zobaczysz. Dzisiaj znalazłam nową nazwę na maszynę. Wyżymarka. Wiesz, jak wyżymasz sobie np. ręcznik. To tak robisz z brzuchem na tym czymś. Niby się kręcisz jak na krześle obrotowym, a jednak wyżymasz z siebie tłuszcz. Więc zostałam wyżymana... O.O

czwartek, 27 kwietnia 2017

Bo są homo sapiens i zakłamanedupki-sapiens

Ostatnio podzieliłam się z Wami moimi smutami. I dobrze, czasem trzeba. Też się podziel, jeśli potrzebujesz. Introwertykom łatwiej pisać niż mówić i łatwiej zwierzyć się anonimowo albo po prostu przez jakiś komunikator.
Myślisz, że jak opowiedziałam o wszystkim Rudej? Przez Facebook, bo... zwierzać się na żywo potrafię dopiero, gdy wszystko w sobie przetrawię. Inaczej słowa grzęzną w gardle i tyle z tego jest. No, mówcy ze mnie nie będzie. Ale przynajmniej w piśmie jestem szczera. Bo... Co napiszesz, to napiszesz. Tego nie cofniesz. No, chyba, że naciśniesz Backspace przed Enterem, krzyżyk w prawym górnym rogu przed "wyślij". I widzisz, działa to tylko w przypadku nowych technologii. Długopis możesz zamazać korektorem, ołówek wygumkować... Słów nikt nie zobaczy, ale one nadal zostały napisane. A w Internecie... W Internecie, jak już klikniesz "wyślij" to nawet gumka i korektor nie zadziałają.
Wielu ludzi bardzo chętnie mówi duuuużo. Ale dużo za dużo. Potrafią obiecać za dużo, kłamać za dużo. Bo słowa są ulotne. Zdaje im się, że jeśli coś powiedzą, to to ucieknie w powietrze i puf. Nie ma. Więc można powiedzieć, co się chce. Byle osiągnąć jakiś swój wyimaginowany cel. No, niektórzy zrobią tak nawet poprzez pismo, ale wiecie, o co mi biega. Wiecie, nie? Nie? To trudno.

A więc podzieliłam się smutami. I nie bez powodu piszę o... mówieniu za dużo. Bo sama usłyszałam zbyt wiele obietnic, zbyt wiele słów rzuconych na wiatr. Zbyt wiele kłamstw. Ponownie nie wprowadzę Was w szczegóły, bo to nie o to chodzi. Wy byście złamali stolik albo laptop od uderzenia głową, a ja bym źle się czuła z własnym sumieniem (choć w tym przypadku nie powinnam!). Pełną wersję zna Ruda i może Wam powiedzieć, jak bardzo chciałaby walnąć głową o stół, ale szkoda jej swojej rudej głowy.
Ale do rzeczy! Wiecie, co? Wczoraj... Wczoraj popłakałam się ze szczęścia. Płakaliście ze szczęścia kiedyś? To piękne uczucie! Tak... kompletnie inne. Płakałam, naprawdę łzy leciały jak szalone, a jednocześnie śmiałam się na głos. Zanosiłam się śmiechem. Nawet teraz śmieję się do ekranu, podśpiewując piosenkę P!nk "So What", której słowa okazały się idealnie pasować do mojej sytuacji. Skąd to szczęście? Przecież... Przecież dwa tygodnie temu byłam załamana, prawda? A szczęście stąd, że jestem wolna od najbardziej zakłamanego dupka, jakiego znam. Stąd, że to nie jest już mój problem, a kogoś innego. I szkoda mi tej osoby, bo nie ma pojęcia, w jakie bagno się wpakowała i jak bardzo pan Zakłamanydupek już jest wobec niej... zakłamany. A sama się przekonałam, że panowie z gatunku zakłamanychdupków-sapiens są jak amelinium. No, nie pomalujesz.
Jeśli znasz jakiegoś pana z takiego gatunku to uciekaj jak najdalej. Nawet jeśli jesteś introwertyczką i boisz się, że nie otworzysz się ponownie. Otworzysz, zobaczysz. Jeśli ja się w końcu otworzę, to Ty również. Nie bądź ani panem Zakłamanymdupkiem ani panią Zakłamaną... dupką? i postaw na szczerość, życzliwość i prawdziwość. Znasz takich? A podziel się, co tam, nawet napisz prywatnie, my, ludzie szczerzy i prawdziwi, musimy trzymać się razem. Mam nadzieję, że moje wyznania komuś pomogą, może pocieszą? Może ktoś nauczy się czegoś na moich własnych błędach i problemach?

#teamprawda #teamszczerość jesteś ze mną? ;)

środa, 12 kwietnia 2017

Introwertyczka w obliczu rozstania

Dziś nie będzie śmiesznie. Ani zabawnie. Radośnie też nie. Będzie... Jakoś. Sama nie wiem. Ale w tym aspekcie introwertycy też mogą się mieć nieco inaczej...
Tak się, niestety, zdarzyło, że Introwertyczkę dotknął problem, który miał jej nie dotknąć nigdy. Bo przecież takie rzeczy dzieją się tylko wszystkim wokół, ale nie mnie. No i stało się. Po ponad pięciu latach związku spotkało mnie bardzo bolesne rozstanie. Nie chcę wchodzić w szczegóły, powiem tylko, że tak naprawdę zostałam rzucona dwa razy w ciągu... 2,5 tygodnia? Najpierw powód był nie do końca zrozumiały i przekonujący, niby bym nie musiała się martwić czy smucić jego problemami i mogła zająć się spokojnie studiami. Okej? Chwilę potem jednak dostałam zupełnie odwrotny sygnał... dość zaawansowany flirt, obietnice, wyznawanie uczuć, równie obiecujące spotkania... Tylko po to, by kilka dni później dowiedzieć się przez wiadomość na Facebooku, że... No, sorka, wypaliło się. Prawie nic nie czuł i robił to... bym ja była szczęśliwa. Tak, to ten moment, kiedy każdy z Was może walnąć głową o stół. Pozwalam i nawet proszę. Zróbmy zbiorowe uderzenie głową o blat. 3... 2... 1... Bam.
Dlaczego w ogóle o tym piszę? Bo to w końcu Wyznania Introwertyczki. Każdy przechodzi takie momenty nieco inaczej. A że jestem bardzo, ale to bardzo introwertykiem, chcę pokazać moje spojrzenie. Może jakiś ekstrawertyk będzie miał podobne, to nie jest wykluczone... Nie byłam ekstrawertykiem, więc nie wiem. Wiem, jak to wygląda dla mnie.
No więc (gunwo prawda, że nie można zaczynać tak zdania, jak chcę, to sobie tak zacznę!), najbliższa mi osoba zrobiła mi nadzieję, potem brutalnie wszystko niszcząc. Jestem naiwna? Nie. Introwertykowi dużo czasu zajmuje wprowadzenie kogoś do swojego życia. Pozwolenie komuś być tak blisko... Otwarcie się do tego stopnia, by ta osoba wiedziała praktycznie wszystko... Dla mnie to długi proces, wymagający ogromu zaufania. Mało kogo dopuszczam tak blisko siebie i jeśli już to robię, to jest to inwestycja długoterminowa i walczę o taką osobę tak długo, póki starcza mi sił. To jest naprawdę dość trudne i nie jestem w stanie wprowadzać w swoje życie co chwilę nowych osób, bo mnie to psychicznie wykańcza. Dlatego, jeśli jesteś kimś, kogo zaawansowany introwertyk dopuścił blisko siebie i chce spędzać z Tobą czas, zwierzać Ci się ze wszystkiego... To jak wygrana na loterii. Jesteś Wybrańcem. Mówię serio.
Pewnie się spodziewacie, że przy obu rozstaniach czułam się okropnie. Okropnie to mało powiedziane. Ale za pierwszym razem było trochę gorzej niż za drugim. Bo za drugim byłam również zła. Nadal jestem. Bo mam o co. I nie, nie płaczę. Może dwa, trzy razy zdarzyło mi się chlipnąć, a pierwszej nocy wpaść w ryk i histerię... Ale pod tym względem trzymam się ogólnie dobrze. Boli za to pustka. To tak, jakby ktoś wyrwał siłą część mnie. Bo tak było. Spora część mojego życia została mi zabrana. Podobno rozstania przeżywa się podobnie do śmierci bliskiej osoby. I tak jest. Ja straciłam najważniejszą osobę w moim życiu, w relację z tą osobą włożyłam całą siebie, praktycznie powierzyłam siebie pod opiekę tej osoby. Czuję się zagubiona, samotna. Boli mnie to, że zostałam w taki sposób potraktowana. Jak zabawka, która się znudziła i została wyrzucona do kosza.
Niektórym z Was mogłoby się wydawać, że Introwertycy mają łatwiej. Bo umieją spędzać czas z samym sobą. Owszem, umiem, lubię też swoje własne towarzystwo (choć obecnie to mi nic nie daje). Ale nawet ja potrzebuję mieć przy sobie kogoś, kto będzie dla mnie oparciem, komu będę mogła ufać, kto będzie mnie kochał. Każdy potrzebuje takiej osoby. I, okej, potrafię sobie wypełnić wolny czas. Tu nie ma tragedii. Ale najgorszy jest strach. Strach, że nie będę potrafiła się ponownie przed kimś aż tak otworzyć, że nie będę potrafiła zaufać i dopuścić kogoś tak blisko siebie. Strach, że będę mieć problem ze znalezieniem kogoś odpowiedniego, kto będzie mnie rozumiał, będzie godny tego zaufania. W ogóle, strach, że nikogo nie znajdę. Bo nawiązywanie znajomości nie jest dla mnie czymś łatwym. I nie jest łatwo znaleźć osoby, które nie będą starały się na siłę zmienić introwertyka, a to jest najgorsze, co można robić. Ekstrawertycy, zdaje się, że mogą mieć łatwiej o tyle, że nie mają aż takich problemów z nawiązywaniem nowych znajomości. Niestety, ja ten problem mam i wydaje mi się, że dla introwertyka to jest najbardziej przerażające. Każdy po rozstaniu obawia się, że już nikogo innego sobie nie znajdzie. To normalne. Tylko że taki introwertyk, jak ja, może mieć z tym rzeczywisty problem, a na wprowadzanie do swojego życia kolejnych ludzi, którzy później z niego wyjdą, nie ma siły i każde takie rozstanie tylko sprawia, że jeszcze bardziej zamyka się w sobie, jeszcze bardziej boi się wpuszczać kogoś nowego blisko siebie. Ciężko mi to wyrazić słowami, myślę, że może inny, silny introwertyk by najlepiej zrozumiał, co dokładnie chcę przekazać. Po prostu... nawiązywanie luźniejszych znajomości jest dla mnie już trudne, ogólnie otwieranie się przed ludźmi... A co dopiero dopuszczenie do siebie kogoś aż do tego stopnia, jakim jest związek partnerski. I w głowie ciągle pojawia się pytanie: Czy kiedykolwiek jeszcze otworzę się przed kimś do tego stopnia? Czy będę mieć na to siłę? Czy będę mieć tyle odwagi? Czy będę potrafiła zaufać?

Starałam się to przekazać jak najlepiej, ale czy wyszło... Tego nie wiem. Jeśli chcesz się podzielić podobną historią... Nie krępuj się.

piątek, 24 marca 2017

Hashtag ziemniak hasztag piekłointrowertyka

Czuję się jak zdeptany ziemniak. Z reguły to Ruda tworzy tego typu porównania i dzisiaj ją nadzwyczaj rozumiem. Miałam małą przerwę od ćwiczeń z... aż trzech różnych przyczyn, ale nie o nich dzisiaj. To znaczy... o jednej trochę tak. Ale nie teraz. Trzeba było wrócić i o ile wczoraj Ruda okazała łaskawość i dała coś "na rozgrzewkę" to dzisiaj pocisnęła z grubej rury. Nie wiem, jak przeżyłam... Ale teraz czuję się jak zdeptany ziemniak.
źródło... boldomatic?
Jednym z powodów na przerwę w treningach był szybki wypad z Rudą do Warszawy. Może treningu nie było, ale... Pokwasy trzymały mnie dwa dni, razem z naciągniętymi ścięgnami. Nie polecam wypraw z Rudą, bo się kolejnego dnia nie wstanie. Chyba, że macie wózek inwalidzki, to zdecydowanie się nada. Nie wiem, jak jej się udało mnie wyciągnąć z domu, ale wiem jedno. Wycieczki, nawet jak są naprawdę świetne, to są meeeeegaaa męczące. I to pod każdym względem. Może już wtedy stałam się zdeptanym ziemniakiem? Chyba tak, bo wszelka energia spadła poniżej minus tysiąc.
eee... google grafiki?
Wiecie, Warszawa jest o tyle "spoko" dla introwertyka... Że za dnia to jednak całkiem niedużo ludzi się tam wałęsa. Pewnie co innego latem, ale tak w środku roku to jak na stolicę nie ma takiego tłoku, jakiego się spodziewałam. To było dość pocieszające. Chociaż też zależy gdzie. Bo czasem były bardziej tłoczne miejsca... Ale one są tłoczne dla mnie nawet w moim mieście. A najbardziej tłoczno zdawało się być pod wieczór, które ja przekocham spędzać w domu.
Internety...
Ale znalazłam swoją udrękę. A mianowicie kelnerki w restauracjach, kawiarniach czy nawet pijalni czekolady Wedla. Kiedyś sobie przykleję do czoła karteczkę z napisem "Jestem introwertykiem - nie odzywać się za dużo". Oczywiście to ogromna zaleta, że są miłe, zapytają dosłownie o wszystko, czy smakowało i zrobią to z uroczym uśmiechem. Tylko... No właśnie. Taka sobie Introwertyczka czuje wewnętrzne przerażenie. Dlaczego, kobieto, mnie o to pytasz? Dlaczego się do mnie uśmiechasz i jesteś tak... dla mnie wręcz przesadnie miła? #piekłointrowertyka. Nie muszę mówić chyba, co dzieje się w tym momencie z nieswojotoninką? Trochę mnie to przytłaczało. Praktycznie gdzie nie byłyśmy, tam były takie kelnerki. Rudej się to podoba, ale osobiście wolę te w Gdańsku, bo rzadziej spotyka się aż taką uprzejmość. Zdarza się, ale nie tak często i nie w takim stopniu. Dla większości to pewnie gorzej. Ja jednak wybieram swój spokój :).
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka