czwartek, 23 lutego 2017

Przygoda dnia i Siłka Express

Chcecie poznać moją dzisiejszą przygodę? Już wiadomo, że jestem baaaardzo introwertyczką. Do tego jestem w sporym stopniu flegmatykiem. To są dwie podstawowe informacje, które trzeba znać, by wczuć się z moje dzisiejsze cierpienie wewnętrzne.

Miałam zajęcia na 13:15, więc postanowiłam pójść rano na siłownię, po niej coś zjeść i zawrócić na zajęcia. Cudem wygramoliłam się z łóżeczka. A tak mi było milusio, cieplusio... No, ale trzeba. Wstałam, ogarnęłam się i wyszłam. Uwaga, macie poniżej bardzo prowizoryczną mapkę, dla lepszego zobrazowania:
Poszłam na przystanek A. Padało, wiało zimnem, generalnie to wiało złem. A deszcz jeszcze taki, wiecie, drobne krople, ale okropnie zimne, dużo ich i takie wbijające się jak igiełki. Masakra. To mi przypomniało, jak mi dobrze było w łóżku. A Autobus 1 się spóźnił. Ale dobra, ważne, że przyjechał, w końcu zdarza mu się zapominać, że musi przyjechać... Znalazłam sobie miejsce przy oknie, położyłam na szybie główkę i już się rozkoszowałam muzyką i ciepełkiem, przysypiając... Dojeżdżając na przystanek E nagle zerwałam się z przerażeniem. Przeszukuję torbę. CHOLERA. Zapomniałam przepakować portfel. Szybka analiza. Nie kupię wody, a bez wody nie przeżyję siłowni. Nie przeczekam do zajęć, bo miałam tylko jedną kanapkę i padnę do powrotu do domu. Ty byś nie padł/nie padła, domyślam się. Ja muszę często jeść, bo mam silne spadki cukru. W przeciwnym wypadku i zasypiam albo mdleję wtedy... Tak, jestem zdrowa, badałam się. Ot, taka przypadłość rodzinna. Po pobraniu krwi też zawsze mdleję. Wracając do tematu. Wysiadam.
źródło prawy górny róg
Cholera, cholera, cholera. DLACZEGO. Jak można być tak głupim i zapomnieć portfela... Przechodzę na drugą stronę ulicy, ogarniam autobusy. Autobus 2 za 10 minut. Wsiadłam, pojechałam nim do przystanku F, bo tak jedzie i już. Wysiadam, nadrabiam szybko drogę i dochodzę do przystanku D. Nienawidzę tego dnia. Sprawdzam autobusy na telefonie, po czym biegnę na przystanek C, by zdążyć na wyjeżdżający z innej drogi Autobus 3. Udało się. Nadal nie wierzę, że wracam do domu... Dojeżdżam do przystanku G. Wysiadam. Mam 4 minuty do momentu, kiedy muszę wyjść z domu, by zdążyć na kolejny Autobus 1. A tak naprawdę to kolejny, kolejny, bo już zmarnowałam godzinę z życia. Przez portfel. Tak.
źródło: playing2lose.wordpress.com
Wpadam do domu, biegnę do pokoju, biorę ten cholerny portfel. Macham zdezorientowanym domownikom i wypadam z domu. Idealnie, mogę spokojnie przejść drogę do przystanku A. Autobus 1 nie spóźnił się nic a nic, pojechałam nim, NARESZCIE, aż do pętli tramwajowej. Tuż przed celem podróży autobusowej sprawdzałam na telefonie, czy szybciej dojadę na siłownię tramwajem z pętli czy autobusem przy stacji PKP. Wysiadam na pętli w momencie, gdy podjeżdża po drugiej stronie wielkiego torowego okręgu potrzebny tramwaj. Biegnę. Zdążyłam. Chociaż tyle mi się udało tego dnia.

Dojechałam na siłownię, kupiłam wodę. To była tzw. Siłka Express. Cieszyłam się, że trener siłowniany mnie nie poznał (bo Rudej nie było przy mnie) i się nie odezwał. Wygrana dnia numer dwa. Jakaś niuńka dosiadła stepper przy mnie (specjalnie zmieniła z jednego na drugi, nie dezynfekując pierwszego...) i ustawiła sobie idealnie tyle, by mieć o poziom wyżej niż ja. To była jedna z takich kobiet, które mają pełen makijaż twarzy, jakby szły na jakąś galę, a nie na siłownię i właściwie to nie wiedzą, co mają do końca robić. Pójdą sobie na to, na tamto, co tam wpadnie... Bez większego planu, po prostu, by było, że były na tej siłowni i COŚ robiły. Dobrze, że jak nie ma Rudej, to mam przenośną Rudą w telefonie i zawsze wiem, co robić. Tylko trzeba uważać, co jej się napisze... Dzisiaj przez to dostałam ćwiczenie gratis. Dzięki, Ruda. Cieszę się, że chociaż zdałaś, bo chyba całe moje dzisiejsze szczęście poleciało na to zdawanie. Doceń to poświęcenie i nie dawaj mi ćwiczenia więcej kolejnym razem... Najważniejsze, że zdążyłam na zajęcia. I nie cierpię dzisiejszego dnia.

Trzecia wygrana dnia: 300 kcal, ćwiczenia ABS i jedno na nogi (karne...)

sobota, 11 lutego 2017

Ciostki, oddychanie i zmemłane mózgo-apki

Gotowi na dalsze siłowniane perypetie? Nie? Trudno, idź, skończ wpierdzielać to ciasto. Albo pizzę. Albo kebab. Albo lody. Albo inne tuczące, niezdrowe śmieci. Grubnij se tam, a ja nadal będę się aktywować fizycznie z pomocą Rudej i będę zdrowa, szczupła i... I wiesz co? Będę mogła jeść więcej ciostkuf!
źródło: Główna Stacja Dowodzenia Rudej, a dokładniej: facebook.com/fitnesownia/
i fitnesownia.com
Swoją drogą to Ruda wróciła. Poszła ze mną w czwartek na siłownię i wiecie co? Zapomniała wziąć mi nagrody (przywiezionej z jej wyjechania) za ładnie zrobiony trening! Jak mogła. A ja poszłam oczywiście tylko dla nagrody. Jakżeby inaczej. Bo tak, to kto chciałby się tak męczyć? Zabrała mnie do salki i tam sobie pracowałyśmy ze stepperem (takim zwykłym, stojącym, śpiącym, jak go tam zwą...) i z ciężarkami. Takimi bardziej lekkimi. I dobrze. Jakieś skakanie, jakieś brzuszki, jakieś machu machu ramionami na stojąco i w desce (najgorzej!). I ciągle tylko: wyprostuj te plecy, ściągnij łopatki, ugnij te kolana, nie rób przeprostu łokci, ODDYCHAJ itede itepe. No, czepia się o wszystko, ta Ruda. Aż człowiek nie wie, czy bardziej ma dość jej ćwiczeń czy jej gadania. I zastanawia się, czy na pewno skonstruowano go poprawnie, gdy go składali, bo te poprawne pozycje zdają się być czymś kompletnie obcym. No, na hantelkę, jak ja mam trzymać wszystko w odpowiedniej pozycji i jeszcze nie zapomnieć o tym, że trzeba oddychać? Dobrze, że nie zapomniałam jeszcze żyć.

źródło: imgrum.com
Muszę jednak przyznać, że nie spodziewałam się, że można się tak szybko przyzwyczaić do tej siłowni. Dostałam plan zajęć na nowy semestr i od razu patrzyłam, kiedy będę mogła na nią chodzić. Tak, ja. Pomimo tego, że mentalnie czuję tam dyskomfort. Ale wiecie, introwertyzm to nie jest choroba. Czuję się, jak się czuję, ale przychodzę tam, by ćwiczyć, by zrobić coś dla siebie, by czuć się lepiej ze swoim ciałem. I, właściwie, by walczyć. Bo ja to mimo wszystko mam duszę takiej trochę wojowniczki. Łatwo się poddaję, to też. Ale mam taki tryb wojowniczy gdzieś w aplikacji o nazwie Mózg i czasem się włącza. Polecam, fajna funkcja, naprawdę.
źródło: jakieś chibird
Inna ciekawostka. Okej, po wyjściu z tego tam placu boju jestem wykończona fizycznie i mentalnie. Jestem z paliwem na poziomie zero, a nawet minus sto. Ale! Jednocześnie jestem taka... Oczyszczona. Będąc tam, odrywam się od swoich problemów, zmartwień, natłoku myśli. Jestem tylko ja, ludzie, ćwiczenia, ludzie, zmęczenie, ludzie i nieswojotoninka. Generalnie po tym całym poceniu się czuję się tak, jakby ktoś wziął mój mózg (musk, Mózg-App, iMózg, jak kto woli) i wyprał go ręcznie i na koniec wyżymał jeszcze. Jest taki jakiś zmemłany, przemielony, ale przynajmniej czysty. Łapiecie.

Z moich osiągnięć: 418 kcal, 350 kcal, 400 kcal (+ ćwiczenia siłowe, oczywiście). Na bieżni już zwykle robię 200 kcal, w większości wybieganych, co jest dla mnie już sporym osiągnięciem.
Co trzeba zrobić: zmieścić się w ubrania sprzed półtora roku.

poniedziałek, 6 lutego 2017

Trzepot skrzydeł i upojenie nieswojotoniną

Nienawidzę Rudej. Na pewno specjalnie mi daje ćwiczenia na jakichś zwariowanych, dziwnych maszynach, bym się tam skompromitowała. Mówię, dzisiaj to była tragedia i to razy trzy. Siedziałam jak głupia na jakimś siedzonku i pisałam gorączkowo do Rudej: jak mam ustawić, a gdzie jest to, a gdzie jest tamto. Bo, oczywiście, do trenera nie pójdę. Nawet żadnego nie było, kiedy szukałam i pojawili się wtedy, kiedy miałam już ich pomoc... gdzieś. Ale o tym później.

Było jakieś dzikie coś do "wspinaczki". No, nie dziwię się, że nikt na to nie wchodzi (przynajmniej nie widziałam, by ludzie na tym czymś bywali), bo z pewnością wyglądałam jak debil, a poza tym... JENY, JAKIE TO BYŁO CIĘŻKIE! Cały czas zmniejszałam poziom ćwiczeń na 1, a i tak musiałam co chwilę przystawać. To. Było. Straszne. Miałam na tym czymś spalić tylko 50 kcal, a byłam tak mokra, jakby to było przynajmniej 150. Najgorzej. Wspinaczko, trafiłaś na moją czarną listę, nienawidzę cię. Najgorsze 11 minut i 23 sekundy w moim życiu.
żeby nie było, że ciągle narzekam...
naprawdę dużo z siebie daję, zapytajcie Rudej ;)
zdjęcie: wieki temu znalezione...
Kolejna tragedia była przy takim foteliku, gdzie trzeba było się skręcać i ćwiczyć tak mięśnie skośne brzucha. Z daleka wyglądało przyjaźnie, bo tak to ja się kręcę na fotelu przy biurku. Moja rada na przyszłość: nigdy, przenigdy nie myl tego z kręceniem się na fotelu obrotowym. To jest znacznie cięższe. Ale nie w tym była cała tragedia. Otóż spadła taka żółta łopatka, którą ustawia się obciążenie. Na początku myślałam, że się na amen popsuło i byłam przerażona. Szczególnie, że to spadnięcie zrobiła hałas. O nie, nie, nie, przyciągnęłam uwagę. A potem przyciągałam bardziej, próbując znaleźć jakiegoś trenera, którego nigdzie nie było. Akurat teraz, gdy ten jeden raz chciałam zużyć wszelkie pokłady swojej mentalnej energii, by się do niego odezwać. A i tak już starałam się nie patrzeć na ludzi, bo byłam święcie przekonana, że każdy się na mnie gapi. Chwilę później dowiedziałam się od Rudej, że temu cholerstwu zdarza się wypadać i wystarczy wepchnąć to z powrotem... Tak. Nie krępuj się, przyklej sobie tę dłoń do czoła, przyklej...
gif: giphy
I była jeszcze jedna tragedia. Długo mi zajęło znalezienie zacnie brzmiącego motylka na klatkę piersiową. Powiem tak... Motylka to to ani trochę nie przypomina, nawet jak się przymknie lewe oko i zamknie prawe. I ja też nie czułam się jak motylek. Ani trochę. Zero w tym wdzięczności i lekkiego trzepotu skrzydeł. Można się ze mnie śmiać, jeśli zna się te maszyny i wie się, co, gdzie, jak. Ale ja miałam styczność ze wszystkim pierwszy raz, a do mnie z obsługą jakichkolwiek urządzeń trzeba podejść bardzo łopatologicznie na początku. A w tym przypadku trzeba było te "skrzydełka" przestawić, bo inaczej mi ręce wyginało do tyłu, a tak to nijak się ruszyć w ogóle. Ogarnęłam sytuację dopiero wtedy, gdy jakaś dziewczyna (nazwę ją Różową, bo miała jadowicie różową koszulkę) podeszła (o zgrozo!) i zapytała się, czy mi dużo zostało. Oczywiście szybko się stamtąd usunęłam, bąkając coś sobie pod nosem i lecąc na dobrze mi znaną bieżnię. Wtedy udało mi się zobaczyć, jak Różowa zmienia pozycję skrzydełek i wszystko stało się od razu jasne. Wróciłam tam i zrobiłam ten cały trzepot skrzydeł dopiero, gdy Różowa sobie poszła w siną dal. Ale ta starsza pani z naprzeciwka mogła się tak nie patrzyć...

Tak więc spaliłam 468 kcal, poziom nieswojotoniny osiągnął dzisiaj swoje największe apogeum. Mentalnie spaliłam pewnie trzy razy więcej kalorii, bo później zamknęłam się w sobie ze słuchawkami w uszach i przytuliłam okno autobusu. A jeszcze później godzinna drzemka. Nienawidzę Rudej. I nie chcę już być motylkiem.

piątek, 3 lutego 2017

Walka o przetrwanie

Ruda mnie zostawiła. Tak naprawdę to jeszcze nie do końca, ale jutro już będzie wyjechana. Zostawia mnie na kilka dni. Taka z niej ruda, no. Okej, kochana ruda, bo rozpisała mi trening. Ale i tak... Dzisiaj musiałam iść sama na siłownię. TAK, POSZŁAM. SAMA. Byłam zaskoczona, że stoję przed wejściem. Chcecie znać prawdziwą historię? Z dwojga złego to był lepszy wybór po prostu. Czasem lepiej udawać, że ma się zajęcia na uczelni i wyjść ze swojego azylu, niż w nim zostać. Wierzcie mi na słowo. Azyl przestaje być azylem, kiedy spokój w nim jest zakłócony.
źródło googleł grafikeł
Teraz uwaga. Bo wiecie, jestem ekstrawertykiem. Naprawdę jestem! Dwuprocentowym, ale co z tego?! Jestem! Zawsze lepsze to niż nic. A uważam, że za to stuprocentowi ekstrawertycy są cudowni. Naprawdę, ich nie da się nie kochać. Są uroczy, po prostu. Często są lepsi niż ci, co mają trochę tego i trochę tego. Nie zawsze, ale tak bywa. Ale wrócę do tematu.

Jak 2-procentowy ekstrawertyk i 98-procentowy introwertyk zachowuje się na siłowni, gdy jest pozostawiony na pastwę losu przez Rudą?
źródło masz tu, o, spójrz nieco wyżej
Domyślacie się? Tak, idzie ze spuszczoną głową, patrzy na tyle do przodu, by o nic się nie wywalić i robi tzw. "dzidę" w stronę poszukiwanej maszyny. Niemamnie-niemamnie-niemamnie. Szybko wejść na orbitrek/bieżnię/stepper/innecosie, szybko wklikać wszystko, co trzeba i ćwiczyć, zanim mózg zorientuje się, jaka jest sytuacja. Dobra, i tak czułam się osaczona. Ale starałam się skupić na ćwiczeniach. Nie patrz na ludzi, patrz na telewizor, na wyświetlacz kalorii, cokolwiek. Taki był plan. Dasz radę, prościzna, prawda?

Tylko, cholercia, czemu ten gość musiał wybrać miejsce akurat obok mnie? Nie mógł jakiegoś dalszego? Musi mi robić presję? Miałam wrażenie, że gapi się na mój wyświetlacz, że patrzy, jak mi tam idzie. Zrobiłam swoje i znikłam stamtąd jak najszybciej. Albo pcham sobie nogą do tyłu, jakbym drzwi popychała, oparta o śmieszną poduszkę, która jest średnio miękka, a jakiś gość numer dwa przychodzi na rowerek przede mną i się jeszcze na mnie spogląda. Jak śmie... No, okej, pozycja ciekawa... Kolego, nie możesz udawać, że ciebie tutaj nie ma? Byłoby o jedną osobę "mniej" na tej siłowni i bym czuła się trochę lepiej. Nie? Sorry, skończyłam swoje, uciekam na drugi koniec sali. Czym prędzej.
źródło tu na prawooooooo
Tak to mniej więcej było. Przeżyłam, spaliłam 419 kcal i zrobiłam ćwiczenia siłowe. Umierałam. I fizycznie i mentalnie. Bo jednak takie sytuacje męczą mój umysł. Starałam się działać trochę jak robot. Zrobić swoje, jakoś umysłowo oderwać się od otoczenia. Tak czasem trzeba. Koślawo to wychodzi, ale gdybym tak nie robiła, to bym nic nie zrobiła ze swoim życiem. Można być ze mnie dumnym, że przetrwałam. Nawet jeśli później zasypiałam na stojąco i jedyne co miałam w głowie to:
oduxnsefhuerogfnwnondnoewfoicndesksodiwnamdcfopwenfcbwiqw. Właśnie tak.

środa, 1 lutego 2017

2% ekstrawertyka

To znowu ja. Nikogo nie ma? Nie? To dobrze. Można mówić. A jeśli już zamierzasz tu wchodzić to tylko w pojedynkę. Nie cierpię tłumów. Dlatego, moi drodzy, wchodzimy w pojedynkę, jak do dziekanatu. Albo nie wchodzimy wcale.
źródło gdzieś w internetach
Robiłam dzisiaj jakiś super dokładny test na osobowość, który wysłała mi Ruda. Taki prawdziwy, nie z gazetki Bravo, nie podrabianiec i inny oszukaniec. I, jak widzisz (bo mam nadzieję, że jesteś tutaj sam... jak nie, to nie opowiem nic więcej) w tytule, okazało się, że jestem 98-procentowym introwertykiem i 2-procentowym ekstrawertykiem. Wykazuję odpowiednie kwalifikacje do pisania tego bloga? Chyba tak. CV składać nie muszę.

Tak, byłam dzisiaj znowu na siłowni. Spaliłam całe 370 kcal, nie licząc ćwiczeń siłowych. Czułam się lekka, podłoga była mięciusia niczym poduszka, siedzenie w tramwaju wygodne jak fotel w domu. Do czasu, aż wróciłam do domu i musiałam wdrapać się na górę do mojego pokoju. Jeden schodek... Drugi schodek... W końcu jakoś doszłam. I poszłam leżeć na łóżku. I, oczywiście, kwiczeć.
źródło: internety
Nie wiem, czy siłownia ma z tym coś wspólnego, ale nagle zaczęły się dziać miłe rzeczy. Zdałam moje wyleżone i wykwiczone zbóje, które pisałam w poniedziałek. Zamiast warunku będzie siłownia, ciuchy, kosmetyki, książki... Wszystko. Właśnie, dzisiaj kochany pan kurier przywiózł mi książki (albo ksiunszki). Sztuk siedem. Samo szczęście, a właściwie to siedem szczęść. Książek zawsze za mało, tak samo jak czasu na ich czytanie. Moim największym bólem egzystencjalnym (pewnie źle to ujęłam, ale co tam, pasowało mi jakoś) jest to, że nie zdążę w swoim życiu przeczytać wszystkich książek, jakie bym zechciała. Nadzieje na przeczytanie wszystkich wydanych już dawno porzuciłam.

Powiem tak: boli. Tu, tam, wszędzie. Kwik, kwik, kwik, kwik... Ludzie też tam byli. Tam, tam, wszędzie. A Ruda mi kazała jakieś dziwne wygibasy robić na koniec. I przyszedł obok jakiś całkiem niczego sobie pan. Idź sobie, bo ludzie to już źle, a całkiem niczego sobie panowie to już w ogóle najgorzej. Jestem powietrzem, nie widzisz mnie, jasne? I tak nie widzisz, bo moje istnienie masz w poważaniu, widzisz tylko swoje ćwiczenia, ale to nie dociera do takich osób jak ja. No, nie pomalujesz.

Introwertyczka na siłowni

Cześć! Ee... No, dawno mnie tu nie było. Ale nikogo to nie obchodzi, prawda? Prawda. A więc mogę pisać dalej. Poszłam sobie na siłownię. Bo, cóż, studia nie pomagają w utrzymaniu fajnej figury i zdrowia. Siedzenie całymi dniami nad książkami nikomu nie pomaga.
źródło jest napisane gdzieś z boku, przekręć głowę
Ani światu - przecież w tym czasie można byłoby zrobić coś pożyteczniejszego...
Ani profesorom, doktorom i innym takim - przecież jak zdam, to będą musieli mnie znosić. Bez kasy za warunek. Na co to im?
Ani innym ludziom - ich nie obchodzi to, czy się uczę czy nie. Ich obchodzę wtedy, kiedy zaczynam im przeszkadzać. A ja z natury wolę nikomu nie przeszkadzać.
Ani rodzinie - im bardziej by pomogło, gdybym zmyła naczynia po wszystkich, odkurzyła cały dom, Saharę przy okazji, roztopiła śnieg suszarką i... takie tam...
Ani (w końcu) mnie samej - bo od tego siedzenia to plecy bolą, kark, głowa od nadmiaru informacji. Chodzę niewyspana, a ja lubię być wyspana. Garbię się, tyłek się płaszczy z każdym dniem bardziej, tłuszczu przybywa, pryszczy ze stresu... A! I mam zakwasy od siedzenia. Nie ma co omijać siłowni, bo zakwasy od siedzenia też istnieją. A pożytek z nich żaden. Bo egzaminy i tak niezdane, i tak.

źródło: google zna
Generalnie wszystko leży. I kwiczy. W sumie to po pójściu na siłownię nic się zmieniło. Nadal wszystko leży. I kwiczy. Tylko ma o jeden powód więcej do kwiczenia. Peszek. Może przejdę już do faktu samej siłowni, bo po to się tu zebraliśmy (albo i nie).

No, poszłam. Kupiłam kartę, całkiem tanio wyszło, aktywowaną dzisiaj, kiedy wiem, że będzie więcej czasu na wdrożenie w życie mojego fitnessowego, zdrowego... życia. Właśnie tak. Przynajmniej do 16 marca, bo do wtedy karta działa. Poszłam, była ze mną Ruda, która ma w planie się nade mną znęcać. Jak to rude. Ale z Rudą się przyjaźnię, więc chyba jej wybaczę. No i zna się na rzeczy, w końcu trenerzy sobie na blogu. Ja się nie znam i jestem introwertyczką, więc pójście na siłownię to nie lada wyzwanie. Sama bym nie weszła. Z nią musiałam, jakbym zaczęła uciekać to by mnie dogoniła i wepchnęła na siłę. Wolałam się nie stawiać. Lepiej z Rudą, bo szybciej bym stamtąd zwiała niż zapytała o pomoc trenera. Przynajmniej cardio byłoby zaliczone, kiedy bym tak wiała.

źródło: serio? HP nie znasz?
Czułam stres. Naprawdę. Byłam przerażona. TAM. BYLI. LUDZIE. A im dłużej tam byłam (a byłam krótko ten pierwszy raz), tym więcej ich było. Albo mi się wydawało. Ale jakoś się tak rozmnażali na moich oczach. Mój poziom nieswojotoniny wzrósł maksymalnie. Znasz to uczucie, gdy masz wrażenie, że każdy się na ciebie gapi? Że każdy czeka, aż się wygłupisz? Albo że... no, nie wiem, co. Że po prostu są ludzie i czujesz się nieswojo i myślisz o tym, by zniknęli? Proszęproszęproszęproszęproszę, zniknijcie. Albo niech ja zniknę, poświęcę się dla was, jeśli wy nie możecie. Nie? Najgorzej. Jak nie znasz tego uczucia, to trudno. A tak naprawdę to dobrze, bo to nie jest takie fajne. Ale przeżyłam dla celów wyższych. I spaliłam całe 218 kcal. Niesamowite. I teraz wszystko leży. I kwiczy. Nie wiedziałam, że mięśnie potrafią kwiczeć.

źródło: życie
Wiecie, co jest najgorsze (choć wcale nie takie najgorsze)? Że szybciej padnę, niż powiem, że jestem zmęczona, że mam dość, że nie chcę, że walić to. Bo głupio się odezwać. Zanim te słowa nabiorą dźwięku, miną całe eony, bo jednak bywają sytuacje, gdzie proces powiedzenia czegoś przez introwertyka tyle trwa. Nie wiem, przez ile etapów musi przejść to jedno zdanie, zanim znajdzie się w etapie NADAJ DŹWIĘK, ale do tego czasu na pewno zdążę zrobić wszystko, co Ruda wymyśli. A potem będę leżeć. I kwiczeć. Ale podobno to leżenie i kwiczenie prowadzi do zdrowia i fajnej sylwetki. A leżę i kwiczę i tak, i tak. Tylko z różnych powodów. Więc pozostaje mi leżeć. I kwiczeć. Bo co? Bo ludzie. Bo boli. Wszystko boli. Bo tak. Bo trzeba. Tylko nie przy tych ludziach, bo to całe kwiczenie mogłoby dowieść mojego istnienia. Właśnie tak.
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka