piątek, 24 marca 2017

Hashtag ziemniak hasztag piekłointrowertyka

Czuję się jak zdeptany ziemniak. Z reguły to Ruda tworzy tego typu porównania i dzisiaj ją nadzwyczaj rozumiem. Miałam małą przerwę od ćwiczeń z... aż trzech różnych przyczyn, ale nie o nich dzisiaj. To znaczy... o jednej trochę tak. Ale nie teraz. Trzeba było wrócić i o ile wczoraj Ruda okazała łaskawość i dała coś "na rozgrzewkę" to dzisiaj pocisnęła z grubej rury. Nie wiem, jak przeżyłam... Ale teraz czuję się jak zdeptany ziemniak.
źródło... boldomatic?
Jednym z powodów na przerwę w treningach był szybki wypad z Rudą do Warszawy. Może treningu nie było, ale... Pokwasy trzymały mnie dwa dni, razem z naciągniętymi ścięgnami. Nie polecam wypraw z Rudą, bo się kolejnego dnia nie wstanie. Chyba, że macie wózek inwalidzki, to zdecydowanie się nada. Nie wiem, jak jej się udało mnie wyciągnąć z domu, ale wiem jedno. Wycieczki, nawet jak są naprawdę świetne, to są meeeeegaaa męczące. I to pod każdym względem. Może już wtedy stałam się zdeptanym ziemniakiem? Chyba tak, bo wszelka energia spadła poniżej minus tysiąc.
eee... google grafiki?
Wiecie, Warszawa jest o tyle "spoko" dla introwertyka... Że za dnia to jednak całkiem niedużo ludzi się tam wałęsa. Pewnie co innego latem, ale tak w środku roku to jak na stolicę nie ma takiego tłoku, jakiego się spodziewałam. To było dość pocieszające. Chociaż też zależy gdzie. Bo czasem były bardziej tłoczne miejsca... Ale one są tłoczne dla mnie nawet w moim mieście. A najbardziej tłoczno zdawało się być pod wieczór, które ja przekocham spędzać w domu.
Internety...
Ale znalazłam swoją udrękę. A mianowicie kelnerki w restauracjach, kawiarniach czy nawet pijalni czekolady Wedla. Kiedyś sobie przykleję do czoła karteczkę z napisem "Jestem introwertykiem - nie odzywać się za dużo". Oczywiście to ogromna zaleta, że są miłe, zapytają dosłownie o wszystko, czy smakowało i zrobią to z uroczym uśmiechem. Tylko... No właśnie. Taka sobie Introwertyczka czuje wewnętrzne przerażenie. Dlaczego, kobieto, mnie o to pytasz? Dlaczego się do mnie uśmiechasz i jesteś tak... dla mnie wręcz przesadnie miła? #piekłointrowertyka. Nie muszę mówić chyba, co dzieje się w tym momencie z nieswojotoninką? Trochę mnie to przytłaczało. Praktycznie gdzie nie byłyśmy, tam były takie kelnerki. Rudej się to podoba, ale osobiście wolę te w Gdańsku, bo rzadziej spotyka się aż taką uprzejmość. Zdarza się, ale nie tak często i nie w takim stopniu. Dla większości to pewnie gorzej. Ja jednak wybieram swój spokój :).

piątek, 3 marca 2017

Jak latać jetpackiem?

Przyszłam znowu ponarzekać. Bo Polacy lubią narzekać, prawda? Ja też. Więc ponarzekam, bo mam na co. I na kogo. A mianowicie na Rudą i na to, co mi każe robić na treningach. Prawdziwa z niej Ruda, mówię Wam.
Nie mogłam się zdecydować...
Więc dodałam oba... Z internetuf, skądśtam...
Miałam dzisiaj podciągać kolana do brzucha na takim śmiesznym urządzeniu. Nie, to urządzenie dzisiaj nazwałam śmieciem. Dokładnie tak. Opiera się przedramiona na takich mało miękkich poduszkach, łapie się dłońmi za trzymajki, plecki oparte o... oparcie (swoją drogą... LUDZIE! Chciałabym zauważyć, że TAK, WY TEŻ SIĘ POCICIE! I z łaski swojej połóżcie ręczniczek na to oparcie, bo zostają po Was mokre plamy na tym, bardzo widoczne nawet z daleka... Ohyda... Chyba, że chcecie być oficjalnie uznani za mokre świnki...). No, ale generalnie pozycja taka, jakby miało się latać na jetpacku. Brakuje tylko widowiskowego ognia albo chociaż kłębów dymu. Bo nóżki sobie dyndają w powietrzu i trzeba je podnieść aż do brzuszka. Ja od razu uznałam, że nie umiem. I zawsze, jak chciałam iść robić z siebie kretynkę, ktoś zajmował ten jetpack. No, już chciałam zrezygnować całkowicie, bo miałam mało czasu, a ludzi co chwilę dużo wokół, to wiadomo, nie pójdę, bo jeszcze zobaczą, że nie umiem. Jak napisałam Rudej: "dorwałam śmiecia" na sam koniec. Niestety, nie odleciałam.
Skądśtam...
W tym tygodniu odwiedziłam też prasowarkę do ludzi. To jest taka maszyna, na której ćwiczy się nogi. Jest fotel, taki jakby się siedziało w jakimś odrzutowcu albo wyścigówce, bardzo blisko takiej ścianki. Trzeba się tam jakoś wgramolić. Ciężko się wgramolić, bo ciasno, wąsko, niewygodnie, a ja tak nie lubię. Jak już się uda, to trzeba odpychać się nogami od ścianki, byle nie prostować do końca. Ruda mi groziła, że jak będę prostować do końca to nie ponosi odpowiedzialności, gdy złamię nogi w drugą stronę... Byłam przerażona. Generalnie strach i przerażenie, bo jak za mocno wyprostuję, to się złamię i nie wyjdę, a jak się nie odepchnę... to mnie zgniecie. Bo to jest takie wrażenie, jakby miało człowieka zgnieść. Czekałam, aż zrobi się ze mnie naleśnik. Na szczęście do tego nie doszło, bo wtedy by mnie jeszcze ktoś zjadł...
Skądśtam...
Też mi się nie podobało, gdy miałam przyjąć jakąś przysiadniętą pozycję, a Ruda mnie ciągle poprawiała. Że niżej, że prościej plecy i ciągle mi pokazywała, jak to powinno prawidłowo wyglądać. Wiem, dobrze robiła i chwała jej za to, że się zna i że pilnuje. Ale mi znowu nieswojotoninka skoczyła. Bo miałam wrażenie, że teraz każdy się gapi na mnie, nie mogłam się przemóc, by zrobić tę pozycję. No, wiecie, nie lubię się wychylać, znajdować w centrum czyjejś uwagi... A ja w takich momentach czuję się wręcz wystawiona na celownik. Miałam wrażenie, że Ruda ma dość mojego narzekania i uparcia. Włączył mi się tryb Nie-Zrobię-Tego-Nie-Chcę-Nie-Umiem-Wstydzę-Się-Daj-Mi-Do-Cholery-Spokój-Wszyscy-Się-Na-Pewno-Gapią. Tak, w takich momentach muszę być męcząca. Podziwiam Rudą za jej cierpliwość.
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka