środa, 12 kwietnia 2017

Introwertyczka w obliczu rozstania

Dziś nie będzie śmiesznie. Ani zabawnie. Radośnie też nie. Będzie... Jakoś. Sama nie wiem. Ale w tym aspekcie introwertycy też mogą się mieć nieco inaczej...
Tak się, niestety, zdarzyło, że Introwertyczkę dotknął problem, który miał jej nie dotknąć nigdy. Bo przecież takie rzeczy dzieją się tylko wszystkim wokół, ale nie mnie. No i stało się. Po ponad pięciu latach związku spotkało mnie bardzo bolesne rozstanie. Nie chcę wchodzić w szczegóły, powiem tylko, że tak naprawdę zostałam rzucona dwa razy w ciągu... 2,5 tygodnia? Najpierw powód był nie do końca zrozumiały i przekonujący, niby bym nie musiała się martwić czy smucić jego problemami i mogła zająć się spokojnie studiami. Okej? Chwilę potem jednak dostałam zupełnie odwrotny sygnał... dość zaawansowany flirt, obietnice, wyznawanie uczuć, równie obiecujące spotkania... Tylko po to, by kilka dni później dowiedzieć się przez wiadomość na Facebooku, że... No, sorka, wypaliło się. Prawie nic nie czuł i robił to... bym ja była szczęśliwa. Tak, to ten moment, kiedy każdy z Was może walnąć głową o stół. Pozwalam i nawet proszę. Zróbmy zbiorowe uderzenie głową o blat. 3... 2... 1... Bam.
Dlaczego w ogóle o tym piszę? Bo to w końcu Wyznania Introwertyczki. Każdy przechodzi takie momenty nieco inaczej. A że jestem bardzo, ale to bardzo introwertykiem, chcę pokazać moje spojrzenie. Może jakiś ekstrawertyk będzie miał podobne, to nie jest wykluczone... Nie byłam ekstrawertykiem, więc nie wiem. Wiem, jak to wygląda dla mnie.
No więc (gunwo prawda, że nie można zaczynać tak zdania, jak chcę, to sobie tak zacznę!), najbliższa mi osoba zrobiła mi nadzieję, potem brutalnie wszystko niszcząc. Jestem naiwna? Nie. Introwertykowi dużo czasu zajmuje wprowadzenie kogoś do swojego życia. Pozwolenie komuś być tak blisko... Otwarcie się do tego stopnia, by ta osoba wiedziała praktycznie wszystko... Dla mnie to długi proces, wymagający ogromu zaufania. Mało kogo dopuszczam tak blisko siebie i jeśli już to robię, to jest to inwestycja długoterminowa i walczę o taką osobę tak długo, póki starcza mi sił. To jest naprawdę dość trudne i nie jestem w stanie wprowadzać w swoje życie co chwilę nowych osób, bo mnie to psychicznie wykańcza. Dlatego, jeśli jesteś kimś, kogo zaawansowany introwertyk dopuścił blisko siebie i chce spędzać z Tobą czas, zwierzać Ci się ze wszystkiego... To jak wygrana na loterii. Jesteś Wybrańcem. Mówię serio.
Pewnie się spodziewacie, że przy obu rozstaniach czułam się okropnie. Okropnie to mało powiedziane. Ale za pierwszym razem było trochę gorzej niż za drugim. Bo za drugim byłam również zła. Nadal jestem. Bo mam o co. I nie, nie płaczę. Może dwa, trzy razy zdarzyło mi się chlipnąć, a pierwszej nocy wpaść w ryk i histerię... Ale pod tym względem trzymam się ogólnie dobrze. Boli za to pustka. To tak, jakby ktoś wyrwał siłą część mnie. Bo tak było. Spora część mojego życia została mi zabrana. Podobno rozstania przeżywa się podobnie do śmierci bliskiej osoby. I tak jest. Ja straciłam najważniejszą osobę w moim życiu, w relację z tą osobą włożyłam całą siebie, praktycznie powierzyłam siebie pod opiekę tej osoby. Czuję się zagubiona, samotna. Boli mnie to, że zostałam w taki sposób potraktowana. Jak zabawka, która się znudziła i została wyrzucona do kosza.
Niektórym z Was mogłoby się wydawać, że Introwertycy mają łatwiej. Bo umieją spędzać czas z samym sobą. Owszem, umiem, lubię też swoje własne towarzystwo (choć obecnie to mi nic nie daje). Ale nawet ja potrzebuję mieć przy sobie kogoś, kto będzie dla mnie oparciem, komu będę mogła ufać, kto będzie mnie kochał. Każdy potrzebuje takiej osoby. I, okej, potrafię sobie wypełnić wolny czas. Tu nie ma tragedii. Ale najgorszy jest strach. Strach, że nie będę potrafiła się ponownie przed kimś aż tak otworzyć, że nie będę potrafiła zaufać i dopuścić kogoś tak blisko siebie. Strach, że będę mieć problem ze znalezieniem kogoś odpowiedniego, kto będzie mnie rozumiał, będzie godny tego zaufania. W ogóle, strach, że nikogo nie znajdę. Bo nawiązywanie znajomości nie jest dla mnie czymś łatwym. I nie jest łatwo znaleźć osoby, które nie będą starały się na siłę zmienić introwertyka, a to jest najgorsze, co można robić. Ekstrawertycy, zdaje się, że mogą mieć łatwiej o tyle, że nie mają aż takich problemów z nawiązywaniem nowych znajomości. Niestety, ja ten problem mam i wydaje mi się, że dla introwertyka to jest najbardziej przerażające. Każdy po rozstaniu obawia się, że już nikogo innego sobie nie znajdzie. To normalne. Tylko że taki introwertyk, jak ja, może mieć z tym rzeczywisty problem, a na wprowadzanie do swojego życia kolejnych ludzi, którzy później z niego wyjdą, nie ma siły i każde takie rozstanie tylko sprawia, że jeszcze bardziej zamyka się w sobie, jeszcze bardziej boi się wpuszczać kogoś nowego blisko siebie. Ciężko mi to wyrazić słowami, myślę, że może inny, silny introwertyk by najlepiej zrozumiał, co dokładnie chcę przekazać. Po prostu... nawiązywanie luźniejszych znajomości jest dla mnie już trudne, ogólnie otwieranie się przed ludźmi... A co dopiero dopuszczenie do siebie kogoś aż do tego stopnia, jakim jest związek partnerski. I w głowie ciągle pojawia się pytanie: Czy kiedykolwiek jeszcze otworzę się przed kimś do tego stopnia? Czy będę mieć na to siłę? Czy będę mieć tyle odwagi? Czy będę potrafiła zaufać?

Starałam się to przekazać jak najlepiej, ale czy wyszło... Tego nie wiem. Jeśli chcesz się podzielić podobną historią... Nie krępuj się.

8 komentarzy :

  1. Może nie chcę się podzielić podobną historią, bo właściwie to takowej nie mam, ale trochę cię rozumiem. Sama jestem introwertyczką i wiem, jak ciężko jest znaleźć osobę, która będzie przy tobie trwała bez względu na to, że na początku jesteś niczym zamknięta księga. Nawet znajomości ciężko się nam zaznaje XD Nie znam dokładnie twojej sytuacji, jednak mam wielką nadzieję, że wkrótce ponownie znajdziesz właśnie taką osobę i będziesz najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Rozstania są ciężkie, ale uwierz mi na słowo, po pewnym czasie jest lepiej ;) Narazie postaraj się skupić na studiach, aby najlepiej jak umiesz przez nie przebrnąć i trzymaj się <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jak wiele te słowa dla mnie znaczą :) Dziękuję :)

      Usuń
  2. Podzielę się z Wami moją historią. Opisałem ją też gdzie indziej, może to mój sposób na bolące serce...

    Jestem introwertykiem. I to chyba skrajnym. Mam żonę, a właściwie wydawało mi się że mam. Jest ekstrawertyczką. I to chyba skrajną. Po 15 latach związku (i dwójce dzieci), kobieta, którą kocham oznajmiła mi że odchodzi. I odeszła. Wynajęła mieszkanie w pobliżu, żeby dzieci miały blisko do mamy i taty. Jeszcze nie rozwiedliśmy się, ale liczę się z tym że w bliższej przyszłości to nastąpi.
    Trudno opisać słowami ból, jaki czuję. Ja, który wszystko przeżywam wewnątrz siebie, zostałem nagle osamotniony w sposób, który jest nie tyle wymierzeniem siarczystego policzka, co uderzeniem bokserskim z siłą Mika Tysona. Dowiedziałem się, że:
    - ona od lat nic do mnie nie czuje
    - wszystkie sytuacje w jej mniemaniu pozytywne (wspólne wakacje z dziećmi, wspólne spędzony czas na spacerach, w kinie, wspólne rozmowy, zabawa z dziećmi, itd. na przestrzeni tych 15 lat) są tylko chwilowym wypoziomowaniem krzywej na wykresie, która nieustannie leci w dół. Ta krzywa to uczucie i miłość
    - jestem dla niej kolegą i tak mnie postrzega; jestem fajny. I tyle, nie kocha mnie, nie czuje do mnie miłości, nie jestem partnerem życiowym. Jestem fajnym kolegą.
    - mówi, że ona chce dać siebie światu, że ma trylion pomysłów na sekundę, chce żyć i rzucać się w wir towarzyski, spotkania z przyjaciółmi, kawiarnie, ekspresja z siłą wodospadu, udzielać się społecznie, itd.
    - uważa, że jej przyjaciele mnie nie zaakceptują, ani ja ich - bo są tacy jak ona (chociaż nie miałem sposobności tego sprawdzić bo mnie nie zaprosiła na takie spotkanie z jej znajomymi)
    - ja chcę (chciałem z nią...) normalnej rodzinki, wspólnego siadania do stołu, wychodzenia na spacery razem z dziećmi (lub bez dzieci jak jest okazja) i codziennego życia. Nie jestem taki hurra! i do przodu! Ale przede wszystkim jestem stały w uczuciach. Raz pokochanej osoby nie da się "odkochać". Uważam, że jak coś się zepsuje, to należy to naprawiać, a nie wyrzucać i wymieniać na nowe. Tacy też są moi rodzice, oni są wzorem dla mnie, wzorem uczucia i kochania się.
    - złamała mi serce. Może facet w typie ekstrawertyka inaczej by to przechodził i odczuwał, może machnąłby ręką. Ja tak nie umiem
    - to jest 15 lat, nie 1,5 roku. Może jakby po 1,5 roku tak zrobiła, może byłoby inaczej bo sprawa byłaby świeża
    - powiedziała, że gdyby nie dzieci to już daaawno temu byśmy się rozstali
    - związek ze mną był ucieczką z rodzinnego domu, gdzie była trzymana ciągle pod kloszem
    - przyznała, że nie powinna wychodzić za mąż w takim stanie psychiczny, w jakim była, stłamszona przez rodziców (i nagle pojawiłem się w jej życiu, zaiskrzyło, po 2 latach chodzenia ze sobą ślub)
    - oczywiście że były złe momenty, jak w każdym małżeństwie. Ciche dni, itd. Ale wg mnie to nie przekreśla wspólnego życia
    - nie piję, nie biję, nie mam nałogów, nie jestem hazardzistą. Dbam o dzieci i się nimi zajmuję, ugotuję i upiorę. Ojciec. Ona też jest dobrą matką. Chcemy jak najlepiej dla nich.
    - kiedyś mi powiedziała, że ucieka ode mnie w przestrzeń swoich fesjbukowych znajomych, bo nie ma ze mną o czym rozmawiać. Powiedziała, że jak dzieci kiedyś wyjdą z domu rodzinnego to zostaniemy sami, a każde w swoim pokoju zajęty swoimi sprawami, i ona tego nie chce.

    Kiedyś myślałem, że razem się uzupełniamy - ja spokojny, ona żywioł. Ja twardo stąpający po ziemi i czasem chłodzący jej zapały, obiektywnie rozpatrujący jej pomysły. Ona potrafiąca wymyśleć coś z niczego, spontaniczne wypady rodzinne tu i tam. Motor napędowy.

    Według niej przez te 15 lat to była iluzja, nie związek. Wg niej te 15 lat minęło jakby to było 2 lata...

    I czuję, że żyłem przez 15 lat w oszustwie, czuję się porzucony jak kulawy pies. Dobrze, że są dzieci, moja ostoja (jej zresztą przecież też). Ale wewnętrznie cierpię.

    Pozdrawiam
    P

    OdpowiedzUsuń
  3. Przykro mi to słyszeć. Mogę jedynie wyobrażać sobie, jaki to ból dla Ciebie. Nie zasłużyłeś, by zostać tak potraktowany. Pamiętaj, że to nie Twoja wina! Ani tego jaki jesteś. Introwertycy i ekstrawertycy w związku naprawdę mogą się pięknie uzupełniać. Jesteś na pewno wspaniałym człowiekiem. Ja ze swojej strony mogę przesłać wirtualne przytulenie i wiedz, że w ciszy i spokoju "wysłuchałam".

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, udało Ci się poznać nowego mężczyznę? Czy jest happy end?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Happy end jest - jestem szczęśliwą singielką ;) Jak dotąd nie poznałam nikogo odpowiedniego ;)

      Usuń
  5. Zdobyć duszę introwertyka, który odda Ci się w 100% i odejść to jest jak rozbić bańkę mydlaną... Ciężko się otworzyć przed nowymi osobami i do życia je wprowadzić - tutaj sie z Tobą zgodzę w 100%, lecz mam nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto pokocha Cię taką jaką jesteś i nie będzie Cię chciał zmieniać ani na siłę ani "polubownie". Mówię to ja - rzekomy ekstrawertyk z mnóstwem cech introwertyka... Czyli pokręcony ambi...

    Tak właśnie część osób odchodzi i nie jest pojąć tego, że zabrała ze sobą część naszego życia... Jak ten "skrawek" bardzo boli i potrzeba czasu na wszelakie odbudowanie siebie...

    Trzymaj się i ładuj swoje akumulatorki!

    OdpowiedzUsuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka