piątek, 14 sierpnia 2020

Kochaj siebie - czyli... co? Rzecz o samoakceptacji

     Znacie te hasła, nie? Nie uwierzę, jeśli chociaż raz nie widzieliście lub nie słyszeliście słynnych haseł o kochaniu siebie, swojego ciała, samoakceptacji. Przyznam szczerze, że mnie długo takie hasła doprowadzały do białej gorączki i nadal by doprowadzały, gdybym je gdzieś widziała/słyszała. Dlaczego? Bo używa się ich totalnie źle i totalnie złe przykłady tej miłości do siebie się pokazuje. Już kiedyś to czułam, dlatego krzywiłam się na każde takie wykrzyknienie, ale dobre kilka lat zajęło mi zrozumienie, czym naprawdę jest owa miłość.

    Dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że kocham swoje ciało. Ale żeby to osiągnąć, musiałam w pierwszej kolejności... odsunąć się od fitnessowych profili, fanpage'ów, trenerów i tak dalej. Niektórzy mogą się nie zgodzić z tym, co teraz napiszę, ale części może to pomóc, a innych może skłoni do przemyśleń, czy może nie ma w tym trochę racji. Osobiście uważam, że takie konta są w pewien sposób toksyczne. Dlaczego? Bo na takich stronach rozwodzą się o kochaniu i akceptacji, a już w kolejnym zdaniu mówią o nowym treningu lub ułożeniu diety. Mówi o tym osoba, która ma rzekomo idealną sylwetkę i wygląd. Rzekomo, bo wiadomo, każdy ma inny gust, a w ogóle nie ma czegoś takiego jak ideał. Ale dla osoby z kompleksami? Dla osoby, która nie kocha swojego ciała, nie akceptuje tego, jak wygląda? Ta osoba jest piękna i idealna. I mówi jej o kochaniu i akceptacji. Wstawia zdjęcie swojego "idealnego" ciała lub jakiejś przemiany, powielając przeświadczenie, że do tego właśnie trzeba dążyć. To zupełnie mija się z celem, ponieważ osoba będąca w skrajności, być może nawet nienawidzenia własnego ciała, nie przejdzie nagle całej drogi do kochania pod wpływem słów, które, na domiar złego, odbiera jako "Znowu jest z tobą coś nie tak, bo nie potrafisz siebie zaakceptować. Widzisz? Nawet w tym jesteś beznadziejna/y". To robi więcej krzywdy niż pożytku. Ja osobiście zawsze czułam się przez takie strony tylko gorzej. Czułam się pod naporem, że powinnam trenować i trzymać się diety, bo tylko wtedy osiągnę zadowolenie z siebie. Zazdrościłam osobie ze zdjęcia i myślałam "Łatwo ci mówić, jesteś idealna". Te strony nigdy, przenigdy nie pomogły mi w niczym. Naprawdę. Tylko pogarszały moją relację z sobą i własnym ciałem. To one były jednym z głównych zapalników moich kompleksów. Dlatego zaczęłam je usuwać. Szczególnie, że niejedna osoba nabawiła się zaburzeń odżywiania w towarzystwie takich profili i niejedna osoba po wyjściu z choroby jest w stanie właśnie takie działanie polecić. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłam.

    Może nawet powinnam zrezygnować z głoszenia toksyczności tych szczególnych portali, bo ogólnie media społecznościowe są pod tym względem toksyczne. Oglądamy "idealne" ciała i twarze na Facebooku, Instagramie... Jak tu kochać siebie? Jak tu akceptować? Przecież wszyscy wokół ją ładniejsi, szczuplejsi, lepiej zbudowani, silniejsi... są lepsi. Dlatego jednym punktem mojej drogi do lepszej relacji z samą sobą było kliknięcie unfollow na kontach związanych z fitnessem, a drugim punktem było unfollow dla kont, które wpędzają w gorsze samopoczucie. Jeśli przeglądałam Instagram i widziałam czyjeś zdjęcie, przy którym pomyślałam coś, co tylko karmiło brak samoakceptacji, łapałam się na tym i usuwałam konto z obserwowanych. Nauczyłam się usuwać ze swojego życia to, co ma na mnie negatywny wpływ, bo nie ma sensu się tym otaczać. Jedyne, co z tego uzyskiwałam, to podupadanie na samoocenie, a nie miało to żadnej wartości dodanej w moim życiu. Samo to sprawiło, że zaczęło mi się robić coraz lżej. Nie tylko dlatego, że nie widziałam tych rzeczy, od tego nawet nie da się tak całkiem uciec. Klikanie nie lubię, unfollow czy usuń. To robiło ogromną różnicę w moim systemie myślenia. Dzięki temu poczułam, że mam kontrolę nad tym, co do mnie dociera i co na mnie wpływa. Że zawsze mogę powiedzieć stop.


    A później zrozumiałam coś, co bezpośrednio doprowadziło do nawiązania tej tak trudnej dla wielu ludzi relacji z własnym ciałem. To było kluczem do stworzenia tak silnej więzi, że nigdy przedtem nie przypuszczałam, że może tak być. Zastanówcie się chwilę, jaką relację chcieliście/chcecie mieć ze swoimi rodzicami, partnerami, nauczycielami. Chcecie być kochani i akceptowani, prawda? Może nie przez nauczycieli, bez przesady. W ich przypadku szanowani. Akceptowani w zasadzie też, niekiedy tego w nauczaniu brakuje. I teraz pomyślcie, czy czujecie/czulibyście się kochani, szanowani, docenieni czy akceptowani, gdybyście słuchali od rodziców, partnerów, nauczycieli tego typu uwag:

"Bardzo dobrze, ale stać cię na więcej"

"Jesteś ładna/y, ale mogłabyś coś zrobić z..."

"Idzie ci świetnie, ale mógłbyś/mogłabyś postarać się bardziej"

"Wyglądasz przepięknie, ale może nie noś tego..."

"Wiem, że bardzo się starasz i ci ciężko, ale na pewno dasz radę więcej"

...i wiele, wiele innych. Pewnie sami coś sobie tutaj dodacie, rozumiejąc koncepcję. Pewnie wielu z Was kiedyś coś podobnego usłyszało. Czuliście się wtedy dobrze? Podniosło Was to na duchu? Czy w tym momencie czuliście tę miłość, szacunek, akceptację, docenienie? Nie, prawda? To magiczne ALE skreśla wszystko, co zostało przed nim powiedziane.

"Bardzo dobrze, ale stać Cię na więcej"

"Jesteś ładna/y, ale mogłabyś coś zrobić z..."

"Idzie Ci świetnie, ale mogłbyś/mogłabyś postarać się bardziej"

"No coś ty, dobrze wyglądasz, ale może noś tego..."

"Wiem, że bardzo się starasz i Ci ciężko, ale na pewno dasz radę więcej"

    Moje pytanie teraz brzmi... Skoro Ty w takich sytuacjach nie czujesz się kochany/a, doceniany/a, akceptowany/a... Skoro nie chcesz, by tak mówiły osoby, od których chcesz dostać miłość, szacunek i akceptację, dlaczego sam/a traktujesz w ten sposób siebie, swoje ciało? "Ale mogłoby być kilka centymetrów/kilogramów mniej". Właśnie takie pytanie sobie zadałam. Pomyślałam, że przede wszystkim to ja powinnam siebie otaczać tym wszystkim, co chciałabym dostać od innych. Nieważne, czy dostajesz to od innych. Zawsze jest jedna osoba, która może Ciebie bezwarunkowo kochać, szanować, akceptować i doceniać. Jesteś nią Ty. Ale na czym w końcu polega ta miłość? Zdałam sobie sprawę, że wcale nie na tym, że zaraz pójdę na matę czy na siłownię i zarżnę się ćwiczeniach. Nie na udowadnianiu sobie czy komukolwiek innemu, że dam radę zrobić tyle powtórzeń. Wcale nie na tym, żeby się zmuszać, kiedy nie chodzi wcale o zwykłe lenistwo, a zwyczajnie nie jest to dobry dla mnie dzień. Ani nie na karaniu siebie za opuszczony trening czy zjedzone jedno ciastko więcej. Nie na wymaganiach. Wystarczy wyobrazić sobie, że to, co mówimy sobie, mówi do nas rodzic/partner/ktokolwiek, kto ma jakieś znaczenie w tej materii. I jak byśmy się wtedy czuli.

    Nauczyłam się mówić nie. Kiedy ćwiczę z jakąś trenerką z internetu i na filmiku głośno mówi coś w stylu "Dobrze! Nie poddawaj się, możesz więcej, właśnie teraz zachodzą zmiany, nie odpuszczaj, jeszcze raz!", a ja czuję, że moje ciało mówi nie, ja też mówię nie. Już się nie zmuszam i nie staram się zatyrać własnego ciała na siłę, aż będę niemal umierać. Słucham siebie. Każdego dnia uczę się słuchać wewnętrznego głosu i postępować w zgodzie z nim. Myślę o tym ciele, jakie jest wspaniałe, że dzięki niemu mogę robić mnóstwo rzeczy. Że mogę czytać, tańczyć, śmiać się, chodzić, gdzie mnie nogi poniosą. Że moje palce są takie sprawne, potrafią pisać po klawiaturze, łapać, badać fakturę... Bez ciała nic bym nie zrobiła. Doceniam je za to. Doceniam moment, w którym jestem. Dzisiaj nie potrafię czegoś zrobić, ale nie muszę. Doceniam, że w ogóle staram się to zrobić, a kiedy mi się uda - to już bez znaczenia. Jestem dla siebie cierpliwa tak samo, jakbym chciała, by ktoś inny był dla mnie cierpliwy, ucząc mnie czegoś. Nieważny jest czas drogi do celu, a samo bycie na drodze do celu. Myślę, co dla mojego ciała jest dobre, szanuję jego możliwości. A patrząc w lustro w końcu uśmiecham się do siebie, do mojego ciała, równie ciepło jak rodzic do ukochanego dziecka i mówię mu, że jest dla mnie piękne takie, jakie jest. Staram się w głowie nawet siebie przytulić. I ani trochę nie wymagam, nawet nie myślę o tym, bym miała wyglądać inaczej.

    Ale ciało nie ogranicza się tylko od głowy w dół. W tej całej zmianie systemu myślenia zauważyłam, że już nie mam ochoty nakładać jakiegokolwiek makijażu. Czasem sobie myślę "Normalnie mogłabym teraz zrobić pełen makijaż... Może chociaż pomaluję rzęsy i brwi. Ale w zasadzie... nawet tego mi się nie chce. Jest pięknie tak, jak jest". Raz pomalowałam usta, bo było mi szkoda nieużywanych szminek w szafie i jak tylko to zrobiłam, nie czułam już tego, co dawno temu. Kiedyś, jak pomalowałam usta, a nawet i powieki, czułam się ładniejsza, seksowniejsza. Czułam się fajnie. Teraz czułam się sztucznie. Jakbym zakryła to, co naprawdę było ładne i seksowne. Chyba nie za szybko zlituję się nad tymi szminkami. Albo najwyżej wykorzystam je w kreatywnych zabawach. Nigdy przygotowanie do wyjścia nie było dla mnie tak krótkie. Mam na sobie ubrania? Tak. Włosy? Rozpuszczone, związane? I tak i tak jest super. Wychodzę. I czuję się piękna tak jak mnie stworzono. To nawet nie pięć minut. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek wcześniej w życiu czułam się tak wolna. Kiedyś przejmowałam się tym, jak wyglądam, wychodząc z domu, bo zawsze istniało ryzyko, że spotkam na swojej drodze kogoś, przy kim wolałabym wyglądać możliwie najlepiej. Dzisiaj? Mam to gdzieś. Dla mnie nie ma lepszej wersji, w jakiej mogłabym im się pokazać.

    Kocham swoje ciało takim jakim jest, w rozmiarze L (w spodniach niedostosowanych do dużych, kobiecych pup nawet XL). Dla mnie jest piękne. Patrząc na siebie w lustrze w końcu się uśmiecham, bo patrzę na to, co otaczam miłością i o co dbam jak o własne dziecko. Niekiedy aż mam ochotę siebie wytulić i przekazać całą tę troskę i miłość bardziej fizycznie. To praktycznie niemożliwe, bo nie oderwę się od własnego ciała, ale staram się tę miłość okazywać każdego dnia. Ruszam się, odżywiam po to, by moje ciało było zdrowe i silne, w ogóle nie myślę o jakichkolwiek poprawkach w jego wyglądzie. Jeśli coś się w nim zmieni samo - OK. Ale to już absolutnie nie jest celem. Od dziecka również bym nie wymagała zmiany wyglądu, a troszczyłabym się o nie, by rosło zdrowe i szczęśliwe. Właśnie tak siebie traktuję. Tym dla mnie jest kochanie siebie. Prawdziwą miłością, prawdziwą akceptacją. Nawiązaniem więzi, troską, szacunkiem. Cierpliwością, wyrozumiałością. Brakiem wymagań, brakiem oczekiwań, brakiem porównań, brakiem poczucia winy. Słuchaniem. Rozumieniem.

    I jestem sobie wdzięczna, że doszłam do tego momentu w życiu.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka