środa, 10 października 2018

(Nie)mod(n)a

Wiecie co? Dzisiejsza moda jest nie na czasie. Jest zacofana. Tak uznałam. Dzisiejsza moda wcale nie jest modna. Dlaczego?

Już chyba każdy na świecie wie, że ludzie, a w szczególności kobiety, mają różne figury. Kobiety dodatkowo mają naturalną skłonność do posiadania krągłości, przez co między nami w budowie ciała są większe różnice niż u mężczyzn. Każda z nas jest inna. Jedne od zawsze są ultra szczupłe i nie mają zbyt wielu zaokrągleń. Inne mają ich aż w "nadmiarze". Jeszcze inne mają je tylko w konkretnej partii ciała. Bo takie się urodziłyśmy.



Jedne babeczki mają figurę chętnie określaną dzisiaj jako "idealną". Szczupła, wyćwiczona, a mimo to wręcz idealnie wpasowane krągłości są tam, gdzie trzeba. Ale nie każdy dąży do tej "idealności", choć jest wpychana nam wręcz na siłę z każdej strony. Są kobiety szczupłe, ale niezbyt umięśnione, są też takie, co mają więcej ciałka. Nawet jeśli ćwiczą. Ale nie skupiają się na tym, by mieć fit-sylwetkę lub zwyczajnie nie mogą jej uzyskać. Bo nie każdy musi ją mieć. I nigdy nie będziemy mijać na ulicy identycznie zbudowanych ludzi. To jest zwyczajnie niemożliwe.

Ja sama mam z natury szersze biodra. Jestem typową gruchą. I nieważne, co bym zrobiła, chcąc na siłę dążyć do "idealności", zawsze będę mieć szersze biodra od reszty ciała. I powiem Wam, że jednocześnie kocham i nienawidzę chodzić na zakupy. Kocham, bo uwielbiam móc sprawić sobie coś nowego. To jest mega przyjemne. Taki prezent od siebie dla siebie. Chyba każdy to lubi. Ale nienawidzę, bo... no właśnie. Moda nie jest modna. Moda jest zacofana i nadal nie ogarnęła, że ludzie są różni. Jest jak typowy Internet Explorer, o którym memy zwojowały pół Internetu jakiś czas temu. I pewnie jeszcze zaliczy mylijon errorów zanim w końcu ogarnie.



Dzisiejsza moda przeważnie serwuje nam propozycje wyłącznie dla jednej figury. I najczęściej jest to figura bez krągłości i mega szczupła. Wiecie, ile się nachodziłam rok temu, by znaleźć płaszcz? W praktycznie każdym sklepie był tylko jeden "modny" krój płaszcza, który absolutnie nie odpowiada ani mojej figurze, ani moim wymaganiom co do płaszcza. Mogłabym policzyć na palcach jednej ręki, w ilu sklepach znalazłam inne kroje i to jeszcze nie takie, które wyglądałyby na wyjęte gdzieś z najczarniejszego kąta garderoby, bo zwyczajnie nikt nie chce czegoś takiego nosić.

Ale najbardziej nienawidzę kupować spodni. Zawsze mam ich zdecydowanie za mało, bo ciężko jest znaleźć pasujące, a przez to jeszcze ciężej zmusić się do ich przymierzania. To jest po prostu demotywujące. Moda nie przewiduje kobiet o większych biodrach i pupie, które nie chcą mieć niemalże dzwonów w szczupłych kostkach. Za to taka Ruda jest klepsydrą, jest dosyć wyćwiczona, nosi małe rozmiary. Ma zdecydowanie mniejszy problem z ubraniami. Mimo, że ma krągłości, moda ma dla niej swój margines i większość rzeczy na nią pasuje i wygląda dobrze. Ale... spodnie. Spodnie i u niej stanowią problem. W końcu też ma biodra. Bardzo ładne biodra i bardzo ładną talię (chwalę ją na zapas, by potem móc być dla niej wredniejszą), szczupłe nogi. I co? Moda takich kobiet również nie przewiduje. Choć z własnych obserwacji wiem, że i tak bardziej przewiduje jej figurę niż np. moją. Albo chociażby innej klepsydry, tyle że o nieco innych wymiarach.



Ja w 98% przypadków wychodzę ze sklepu niezadowolona. Zauważyłam piękną bluzkę/koszulę. Biorę swój rozmiar. Góra leży idealnie (tam zwykle ciuchy leżą lepiej w moim przypadku), ale... najwyraźniej do projektantów nie dociera, że kobieta posiada i to całkiem często, szersze biodra. Bo zdecydowana większość bluzek czy koszul nagle okazuje się zbyt wąska w okolicy bioder. A jak cudem pasuje w biodrach, to na górze jest worek stworzony przez nadmiar materiału. Sukienki, spódniczki? Pff, o tym to już w ogóle można zapomnieć. We wszystkich dół pięknie opiera się biodrach, robiąc z osób o takiej budowie jakiś baleron wciśnięty w materiał. Przerobiłam masę fasonów i jedyna szansa założenia sukienki jest wtedy, kiedy jest rozkloszowana i to tak, by materiał w żadnym wypadku nie opierał się na biodrach. Nawet nie potrzebuję pięciu palców, by policzyć, ile pasujących sukienek znalazłam w przeciągu... trzech lat? No, w ciągu trzech lat znalazłam takie dwie. Modo? Sprawdź dostępne aktualizacje.

Musiałam o tym napisać, bo dzisiaj znowu przeżyłam wewnętrzną frustrację. A wiem też, że to nie jest tylko mój problem, ale też wielu innych kobiet. Być może mężczyzn również. Nie wiem. Nie jestem mężczyzną, ale jeśli się tu jacyś znajdą i dobrnęli do końca, to zachęcam do podzielenia się własnymi zażaleniami do niemodnej mody. Kobiety również zachęcam. Która ostatnio miała ochotę w złości cisnąć kolejnym niepasującym ciuchem o podłogę przymierzalni?


Zdjęcia nieznanego autorstwa, pochodzące z witryny stylowi.pl

piątek, 5 października 2018

Mążona

Zdałam sobie sprawę, że założyłam ten blog już całkiem dawno i od pierwszych postów naprawdę wiele się tutaj zmieniło. Moje podejście do wpisów. Ja. Moje postrzeganie niektórych spraw. Jest jeden post, który chcę "naprawić". Tak, tutaj, teraz. A więc zaczynajmy. Hej, przygodo! (Co...?)

Kiedyś powstał post o przyjaciółce ekstrawertyczce. To było bardzo dawno temu i nieprawda. No, naprawdę. Dzisiaj wiem, że nie miałam wtedy pojęcia o tym, kim jest prawdziwy przyjaciel. Ja w ogóle kiedyś nie miałam za bardzo pojęcia. Obecnie też z tym ciężko... przeważnie. Ale okazuje się, że pojęcie jest plastyczne, zmienia się i można je zdobyć. Serio mówię. Ja zdobyłam pojęcie co do przyjaźni. I dzisiaj ciężko mi nazwać tamtą "przyjaciółkę" przyjaciółką. Bo bardzo wiele zmieniło się od tamtej pory. Ale przede wszystkim... pojawiła się w moim życiu Ruda.


Tak to jest, że rudzi ludzie potrafią namieszać. Ania Shirley była ruda i ten, kto ją raz poznał, nigdy jej nie zapomniał. Odcisnęła swój rudy ślad we łbie i niczym się tego cholerstwa nie pozbędziesz. Ruda jest jak taka Ania. Farbowana. Ale kto by patrzył na szczegóły... Rudość to stan umysłu, każdy powinien to wiedzieć (chociaż nadal nie jestem pewna, czy Ruda ma bardziej rudy czy blond umysł). Ruda obecnie jest tak samo stuprocentowym ekstrawertykiem jak ja introwertykiem. Tak przynajmniej wyszło w teście, choć nie był on tym najbardziej zaawansowanym testem psychologicznym. Wyniki z pewnością są trochę błędne, ale nie zmienia to jednego istotnego faktu - jesteśmy zupełnie inne. I, jak się okazuje, nie tylko w kwestiach "wertyzmu".


Czasem się zastanawiam, jak to możliwe, że w ogóle się przyjaźnimy. Szczególnie wtedy, kiedy wymiana totalnie przeciwnych zdań przemienia się ostrą dyskusję, niekiedy też kłótnię. A tu jest pierwsza różnica. Ruda nie lubi się kłócić i woli tego unikać. Bardzo szlachetne podejście, jednak ludzie... no właśnie, ludzie są różni. Ja również nie lubię się kłócić, ale (mimo mojej niby zamkniętej i niby spokojnej natury) jak się wkurzę, to chyba tylko nadprzyrodzone siły mnie powstrzymają. Jak już nazbierają się w moim wnętrzu emocje, to muszę je wyrzucić. I to do końca, w innym przypadku wyrzucę je przy innej okazji skumulowane dwa razy bardziej, co nie jest fajne. Jak widać, introwertyk może na pierwszy rzut oka wydawać się niepozorny, a jednak, uwaga... MAMY EMOCJE. Wow! Eureka, nie? Mamy emocje i tak samo musimy je z siebie wyrzucić jak każdy inny człowiek. Czasem nawet bardziej musimy je wyrzucić niż niejeden ekstrawertyk. A przynajmniej przy osobach, przy których już się do pewnego stopnia otworzyliśmy. Bo przeważnie tylko przy nich możemy z siebie bez oporów wszystko wyrzucić.


Każda z nas ma trudne zadanie - wytrzymanie z tą drugą. Bywa, że obie się zastanawiamy, jakim cudem to robimy. Bywam bardzo trudną osobą z perspektywy Rudej, a ona bywa trudną osobą z mojej perspektywy. Tylko na inne sposoby. Wkurza mnie, narzekam na nią, przewracam oczami, wzdycham ciężko i odliczam do dziesięciu, by nieco wyluzować. Czasem rzucam telefon na łóżko (szkoda telefonu) z zamiarem nie odzywania się jakiś czas. Szczególnie, że normalnie uwielbiam spędzać z Rudą czas i jej towarzystwo nie męczy mnie tak jak towarzystwo innych, a jednak zdarza się, że i ona mnie przytłacza. Nic dziwnego - w końcu jest skrajnie przesunięta w pewnych względach w inną stronę niż ja. A ona? Doskonale wiem, że nieraz próbowała mnie udusić w myślach. Vice versa, rudzielcu.

Teraz można się zacząć zastanawiać, na czym trzyma się taka przyjaźń. Coś nas jednak łączy. I raczej się nie pomylę, mówiąc, że to wspólna pasja stała główną podstawą fundamentu. Pasje mają to do siebie, że łączą ludzi. Wręcz wiążą. Są to bardzo mocne wiązania. Trudno je ostatecznie trachnąć. Ale oczywiście poza tym jest pełno innych rzeczy! Do tej pory nie możemy dojść do tego, która jest poryta, a która poryciejsza. Jednak powinni kiedyś zrobić film o nas. Poryta i poryciejsza. Prawie jak Głupia i głupsza. Chyba musk, czy też jego brak, łączy ludzi. Być może to jest połączenie wieczne. Obawiam się, że tak.


My z Rudą to jest takie hate-love. Momentami naprawdę siebie wręcz nienawidzimy, ale jednocześnie kochamy tak mocno, że nie wyobrażamy sobie, by ta druga miała zniknąć z naszego życia. Na nikim innym nie mogę tak polegać jak na Rudej. Z nikim innym tak bardzo nie tarzam się ze śmiechu. Nikt inny tak bardzo nie doprowadza mnie do szału. Nikt inny nigdy w moim życiu nie wkładał tyle serca w to, by dzień moich urodzin był wyjątkowy, nawet jeśli nie obchodzę ich zbyt hucznie a niekiedy praktycznie wcale ich nie obchodzę. Nikomu innemu nigdy aż tak bardzo na mnie nie zależało jak jej. Nikt inny do tego stopnia nie akceptował mnie takiej, jaką jestem. I nikomu innemu nie mogę powiedzieć wszystkiego, co tylko wpadnie mi do głowy. I można tak wymieniać do rana, ale po co. Dobra. Jeszcze jedno. Nikt inny mnie tak nie dokarmia. Jedzenie to ważna rzecz w przyjaźni. To zawsze ważna rzecz. Raz usłyszałam, że jesteśmy jak stare, dobre małżeństwo. I wiecie co? To jest prawda. Jesteśmy jak stare, dobre małżeństwo. Tyle że nas łączy miłość przyjaciela. Bezwarunkowa, bezinteresowna miłość przyjaciela, w której najwyraźniej różnice bardziej są dozwolone niż w przypadku miłości-miłości (Miłość to chemia, nie fizyka, więc porzućmy słynne stwierdzenie, że przeciwieństwa się przyciągają. Przyciągają. I tyle. Nic poza tym. Szczególnie, że podobne rozpuszcza się w podobnym. A mieszaniny jednorodne rozdziela się ciężej niż niejednorodne. Dążmy do bycia mieszaniną jednorodną (jednością) z partnerem. Da bum tss.).


A więc tak. Rudzi mieszają w życiu. Myślałam, że mam pojęcie o przyjaźni, że miałam cudownych przyjaciół, ale okazało się, że zwyczajnie nie doznałam nigdy miłości przyjaciela. A do tej niekiedy trzeba również dojrzeć. Jak się jej dozna, to się wie, że wszystko, co było przedtem, było tylko namiastką. A już szczególnie takie "przyjaźnie", które zostały porzucone przez tę drugą stronę... bo tak. Bo znalazł się ktoś, z kim "przyjaźń" się bardziej "opłaca". Miłość przyjaciela nie zna interesów, oczekiwań, warunków. Nie zna też czasu. Ona jest pomimo wszystko, ponad wszystko, z powodu, bez powodu i nadal będzie, pozostanie. Życzę wszystkim -wertykom miłości przyjaciela.

Ruda, moja mążono, wiedz, że Cię kocham i nienawidzę zarazem. Pijmy razem herbatę i piszmy wspólną, najgłupszą komedię świata, z moherowymi beretami na siwych łbach.

(Zdjęcia i obrazki nieznanego autorstwa, wszystkie ze strony stylowi.pl)
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka