czwartek, 22 lutego 2024

Królicze nory i słodko gorzkie hobbitony

Moi drodzy. Czy Was pogrzało? Od jakiegoś tygodnia co rusz dostaję powiadomienia na Facebooku, że nowa osoba polubiła stronę. To jakieś pospolite ruszenie? Obudźmy Królewnę Śnieżkę z wiecznego snu? Tak? Udało się, odzywam się. Nie wiem, jakim cudem te nowe osoby wpadły w jakąś króliczą norę Internetu i odnalazły magiczny portal poprzez wirtualną czasoprzestrzeń, że dotarły aż do tego zagłębia. Po czterech latach całkowitej ciszy z mojej strony. Kto by się spodziewał, że można żyć cichutko jak mysz pod miotłą, a internety i tak cię znajdą.

 


No więc żyję. Jakoś. Gdyby kogokolwiek to interesowało, to nie, nadal nie jestem w związku. Jetpackiem na siłowni też już od dawna nie latam. Skończyłam studia i stałam się małym szarym korpoludkiem. Tak to bywa, nie oszukujmy się, nawet częściej, niż byśmy tego chcieli. Mieszkam sobie sama, więc mogę introwertykować bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Fajnie? Tak i nie. To zależy. Jak wszystko.

 

Bo z tym mieszkaniem samemu to takie hate-love.


Love. Bo wracamy od ludzi do domu i już nikt nie zawraca nam gitary. Cisza (poza wrednymi psami sąsiadów, które najwyraźniej urodziły się po to, by ujadać bez przerwy na oddech) i spokój (względny, sąsiedzi to istna stereotypowa włoska rodzinka). Można odpalić najgłupsze kawałki i szaleć tak, jak nawet najlepsi ekstrawertycy na imprezach nie potrafią. Tańczyć i śpiewać do obiadu na patelni, jakby od tego rytuału miało wyjść danie zbijające z nóg samego Gordona Ramseya. W pobliżu nikogo, kogo obecność mogłaby hamować te bardzo wyjątkowe i naturalne predyspozycje do zostania gwiazdą estrady. Można bardzo uroczyście i z rumieńcem na twarzy nawet przyjąć od czajnika nagrodę Grammy w postaci herbaty ze złotym miodem. Brzmi świetnie? Jest jeszcze lepiej! Można prowadzić z samym sobą lub wyimaginowanym rozmówcą długie i wyczerpujące dysputy i nikt nas nie zagada, więc nie wejdziemy w rolę wiecznego słuchacza. A można też w spokoju zająć się swoimi zainteresowaniami i nikt, absolutnie nikt, nie może zaburzyć naszego skupienia i spokoju. Cudowny Hobbiton.

 


Hate. Bywają takie momenty, kiedy robi się smutno. Kiedy po męczącym dniu potrzebujemy, by po przekroczeniu progu ktoś powitał nas uśmiechem i przytulił, zamiast tego wita nas dojmująca pustka. Czasem wpadnie nam głowy jakaś myśl, pomysł, żart, którym natychmiast chcielibyśmy się z kimś podzielić. Znowu pustka. Chcielibyśmy się wygadać, bo też czasem tego potrzebujemy. Pustka. Oczywiście, mamy magiczne urządzenie dzisiejszych czasów - smartfona. Możemy napisać do najbliższego przyjaciela, nagrać się, zadzwonić. Ale to nigdy nie będzie to samo, co poczuć obecność kogoś bliskiego obok nas. Najtrudniejsze jest to, kiedy jest się samotnie mieszkającym introwertykiem, którego najbliższe osoby, przy których czujemy się dobrze, są w związku. Siłą rzeczy nigdy nie będą miały dla nas czasu wtedy, kiedy tego potrzebujemy. Bo nie oszukujmy się, my też potrzebujemy towarzystwa. Tego dobrego towarzystwa. Kogoś, przy kim poziom baterii nie spada jak środki na koncie po opłaceniu wszystkich rachunków. Przy kim możemy się otworzyć i być sobą. Najsmutniejszy moment jest wtedy, kiedy potrzebujemy tego kontaktu, chcemy wyjść naszego ukochanego domku hobbita, wyjść na spacer, gdziekolwiek. Ale chcemy mieć to towarzystwo. I znowu pustka. Nikogo nie ma, każdy ma swoje plany. Włącza się samotność. Znacie to może?


Z drugiej strony nie ma się co oszukiwać, sami jesteśmy kowalami własnego losu. Są tacy introwertycy, co pójdą na imprezę, lubią wyjść w grupie, tylko potem to odchorują. Są tacy, co nie lubią takich atrakcji, źle się na nich czują i zawsze znajdą wymówkę by nie iść. I potem tak to się kończy. Paradoks życia.


Także ten... nie wiem, co się stało, ale spontanicznie się odezwałam, niczego nie obiecuję.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka