czwartek, 2 lipca 2020

Co Hot Wheels ma wspólnego ze zdrowiem

Rok i prawie dwa miesiące - tyle mnie nie było. A przysięgam, trzy razy podchodziłam do napisania postu. Ale ja nie mogę wyrzucić z siebie nieprzemyślanego potoku słów, wyrzucić ich na wiatr, by wirowały niczym wesołe jesienne liście, aż spadną komuś na twarz. Nie, nie. No dobra, zdarza się. Raczej przy tych nielicznych, przy których potok słów staje się rwący i dziki, że aż brzegi rwie. Tak jak w tej chwili, bo znowu się rozgadałam nie na temat. To to wewnętrzne gadulstwo każdego intro, które wychodzi na światło dziennie tylko dla nielicznych.


Gdyby ktoś zapytał, czy coś zmieniło się przez ten rok, powiedziałabym, że wszystko. I zmienia się nadal. Zmiana to proces ciągły, nieustający, nigdy się kończy, może jedynie zmienić kierunek. Opisanie tego całego procesu zajmie mi spokojnie kilka postów, nie da się wszystkiego zmieścić w jednym, bo nikt by tego nie przeczytał i wyszedłby jeden wielki chaos, a my chaosu nie lubimy. A więc od początku.

Niedługo po napisaniu poprzedniego postu przebiegłam się trochę po lekarzach. Zmusiły mnie do tego moje rzadkie włosy, swędzący łeb i to, że od dawna chciałam się przyjrzeć lepiej swojemu zdrowiu. Jeśli się w siebie słuchać, to czasem można usłyszeć taki cichy głosik własnego organizmu, mówiący "idioto, przestań narzekać i idź się zbadaj". I radzę posłuchać tego głosiku. Jest mądry. Ja poszłam. Okazało się, że mam niedoczynność tarczycy i mało witaminy D. I słuchajcie - historii o tym, co z człowiekiem robi niedoczynność lub nadczynność tarczycy jest cały stos. Powiem wam więcej. Stan waszego zdrowia ma również wpływ na poziom introwertyzmu i ekstrawertyzmu. Ogólnie rzecz biorąc - ma wpływ na to, co się w tej waszej łepetynie dzieje i jak się zachowujecie. Nasze zdrowie fizyczne i psychiczne to wcale nie są dwa osobne, niezależne od siebie byty. To jedna całość, na którą składamy się my. Więc jeśli w jednym coś nie gra, w drugim milknie orkiestra.


I powiem to już teraz, nim się znudzicie i wyjdziecie w połowie postu - z mojego doświadczenia i tego co zaobserwowałam wokół mnie, zbadanie się to jest tzw. clue wszystkiego. Introwertyczka Dobra Rada mówi: cokolwiek jest nie tak, czy to pod względem fizycznym, czy psychicznym, pierwsze, co zrób, to idź się zbadaj. Możesz iść do lekarza, powiedzieć o swoich odczuciach i zapytać się, jakie badania zrobić. Możesz od razu zbadać tarczycę, bo to częsty problem w dzisiejszych czasach, i z pełnymi wynikami, nieważne, jakie by były, iść do endokrynologa. Dlaczego? Bo normy wskazane w wynikach nie są z rozróżnieniem wieku, a są uogólnione dla ludzi starszych, jak i młodych. Stąd moje TSH, które było w normie, okazało się być totalnie nie w normie. Taki kruczek. Wszystkie wyniki zawsze warto skonsultować z lekarzem. Jeśli czujesz potrzebę pójścia do psychologa, życie Ci się ostatnio zawaliło i nie wiesz, co się z tobą dzieje, idź. Możesz się przebadać równolegle, chodząc na spotkania z terapeutą. Jeśli cię nie stać - spoko, idź najpierw zobacz, czy ze zdrowiem wszystko gra. Albo skonsultować się z lekarzem, czy leki i suplementy, jakie bierzesz, przypadkiem nie robią Ci sieczki w głowie (interakcje nie są dla nas bez znaczenia!). Bo i tak bywa. Stany depresyjne niekiedy są działaniami niepożądanymi leków i zmienienie leków na inne może sprawić, że stany te znikną jak ręką odjął. ALE lekarzowi trzeba o tym powiedzieć. On nie ma w oczach skanera z przyszłości i sam się nie domyśli, że coś jest nie tak. Trzeba powiedzieć o wszystkim, co się bierze i jak się czuje, nawet jeśli wydaje się to być błahostką, bo to wszystko ma znaczenie.


Dlaczego o tym tyle truję i zanudzam? Wyjaśni to trochę moja historia. Ja przez wiele lat byłam całkowicie nieświadoma tego, że coś dzieje się z tarczycą. Na pytanie, kiedy zaczęły się pojawiać zmiany w moim organizmie, zdębiałam. Ciężko było mi odpowiedzieć. Nie wiedziałam. W końcu po dłuższej rozmowie udało się dojść do tego, że pierwsze symptomy były już w wieku ok. 16 lat. Problemy z zapamiętywaniem, tzw. "czarne dziury" w głowie, większe zmęczenie. Ale kto by się przejmował, zwykłe problemy z nauką, przecież już tak mam, jestem Śpiącą Królewną. Nic się przecież nie działo, zawsze byłam zdrowa jak ryba. Minęło liceum, trochę zwiększony stres, rozmiar S na ubraniach i to bez jakiegoś dbania o to, co jadłam, a ruchu mniej niż w gimnazjum. Luzik. Ale nadeszły studia. Największy katalizator stresu, jaki może być (moje studia nigdy nie były wieczną zabawą i chlaniem po klubach jak to niektórzy myślą, a jedną wielką harówką). Do tego doszedł stres w postaci rozstania i stres w postaci choroby mojego ojca. Gdyby zdrowie było hot wheelsem, a życie torem, to stres byłby tym takim pasem dodającym nitro i to w kierunku przepaści. I uwaga. W ciągu ok. 3 lat studiów, które zaczynałam z rozmiarem S, przytyłam 20 kg i skończyłam je z rozmiarem XL. Totalnie zmęczona. Totalnie nie mająca energii, by się rano podnieść i mogąca spać cały dzień. Rzadkie, byle jakie włosy. I pogłębiające się zamykanie w sobie.


Tak naprawdę to wizyta u trychologa była prawdziwym gejm czendżerem w moim życiu. To on wysłał mnie na bardzo szerokie badania i kazał udać się do endokrynologa z przecież-prawidłowymi wynikami tarczycy. Dostałam hormony, dostałam horrendalną dawkę witaminy D i co się stało? Wróciła mi energia, stałam się bardziej uśmiechnięta, a nawet bardziej otwarta. Wróciła mi chęć do życia. Waga spadła i rozbiła się o podłogę. Bez przesady, spadła samoistnie o kilka kilogramów przez sam fakt, że mój organizm zaczął wkładać więcej energii choćby w wstanie z łóżka, bo wcześniej leciał na oparach (ale bez odpowiedniej ilości ruchu idzie w górę, nie myślcie, że to czarodziejska różdżka). Pamiętacie, ile mi wcześniej wychodziło introwertyzmu na 16personalities? 99-100%. Co oczywiście jest nieprawdą, bo to już by było zaburzenie, ale wiadomo, to test internetowy, to się wybacza. Zrobiłam po tym roku jeszcze raz ten test. Zmalało do 72%. Zmiana ogromna i nie mówię, że to tylko kwestia leczenia, ale miało ono duży wpływ, bo każdy w moim otoczeniu zobaczył zmianę w zachowaniu, kiedy hormony zaczęły być wyrównywane do zdrowej normy. Jak już mówiłam, wcześniej coraz bardziej się w sobie zamykałam, a jakieś 10 lat temu było mi raczej bliżej do ambiwertyka niż do 100% intro.

To też dobry przykład tego, że w życiu poziom intro i ekstra ciągle się zmienia, różne wydarzenia w życiu mają na to wpływ, nasze zdrowie ma na to wpływ. I po raz kolejny powtarzam, że bycie intro to nie jest nic złego. Jesteśmy tak samo super jak ekstrawerycy, ale czujemy się lepiej w innych sytuacjach. A na dodatek każdy intro jest inny, bo nie ma określonego szablonu, od którego jesteśmy odrysowywani. Bycie skrajnym ekstrawertykiem też nie jest zdrowe, więc niech nikt nie myśli, że im więcej ekstrawertyzmu, tym lepiej. Intro poradzi sobie w pewnych sytuacjach lepiej niż ekstra i w drugą stronę to samo. Nieważne, ile czego mamy, nie ma idealnej normy dla wszystkich, bo każdy jest inny. Ale warto trzymać się innej normy - dbać o nasze zdrowie, bo ono dyktuje, jak się czujemy. Ja jestem introwertykiem i nadal mam te same introwertyczne preferencje i sytuacje co wcześniej. Różnica jest taka, że teraz, kiedy mam lepsze zdrowie, jestem szczęśliwym introwertykiem. I tego życzę wszystkim. Bądźcie zdrowymi i szczęśliwymi introwertykami, ambiwertykami i ekstrawertykami!

Ps. Jeśli sami przeżyliście zmiany zachowania związane ze zmianami hormonalnymi, chętnie poczytam.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka