sobota, 1 lipca 2017

Jak uratować Pana Laptopeusza?

Niektórzy nie pamiętają swoich snów, mi też się to zdarza. Ale jeśli śni się coś naprawdę popapranego... Grzech nie zapamiętać.
Znalezione... gdzieś
W moim śnie jechałam sobie z Rudą gdzieś daleko. Chyba za granicę. Autobusem, co ciekawe. Wszystkie bagaże były zapakowane do minivana, którego prowadziło dwóch kolesi. To już samo w sobie brzmi podejrzanie. Cóż, dojechaliśmy. Nasz hotel wyglądał jak zwykły, uroczy, żółty domek z czerwonymi kwiatkami w oknach. Jak się później okazało, w środku miał istny labirynt korytarzy i schodów i był znacznie większy, niż by się to wydawało. Okolica piękna - uliczka z "kocich łbów", murek oddzielający od zbocza, które prowadziło na plażę obmywaną lazurową wodą. Cudo.
Własne!
Skoro miał być popaprany, to już spieszę z najciekawszą częścią. Ruda wzięła część bagaży i poszła do pokoju. Ja w tym czasie zbierałam kolejne torby. I wiecie co? Nagle się okazało, że w torbie od mojego Pana Laptopeusza nie ma Pana Laptopeusza. No tragedia. Zaczęłam panikować i, rozmawiając ciągle z Rudą przez telefon (z klapką!), zaczęłam szukać wszędzie biednego Pana Laptopeusza. A naprawdę był biedny, bo bardziej martwiłam się o książkę, którą na nim piszę, a nie o niego samego. I chyba nagle dostałam olśnienia, bo tak kompletnie znikąd miałam świadomość, że ci dwaj z minivana ukradli go i przekazali w ręce swojego szefa. Pozostało mi próbować odzyskać moją książkę z jego rąk, ale najpierw musiałam dołączyć do Rudej i zaplanować akcję ratunkową...
przepisy.pl
Weszłam do domu-hotelu-labiryntu. Dosłownie każdy korytarz był inny. Raz pomyliłam drogę i musiałam zawracać. Później szłam wąskimi, krętymi schodami, które w pewnym momencie się urywały. Jedyną drogą było przejście przez taki elegancki, restauracyjny blat kuchenny. Taki trochę azjatycki, miał ramę drewnianą wokół, a dwóch Azjatów za nim w strojach kucharzy robili nigiri, które kładli na ten nieszczęsny blat. I to nie jedno nigiri przy drugim nigiri, żeby było miejsce. Nie. Kładli, gdzie im było wygodnie. Co miałam zrobić? Złapałam się drewnianej ramy i starałam się zrobić tak wielki rozkrok, by nie wdepnąć w biedne nigiri. Moje akrobacje przerwało dwóch facetów w garniturach, którzy zaczęli ze mną nagle rozmawiać na temat tego, jak dobrą kuchnię tutaj mają i że powinnam spróbować tych nigiri.

Musiałam to opowiedzieć. Rudą ten sen niezmiernie bawił, szczególnie, że szefem jest konkretna, znana nam osoba, co wydłuża czas trzymania dłoni na czole w geście twarzopalmu. Ach, chciałam się pochwalić, że zrealizowałam jeden z postawionych sobie celów - do końca czerwca udało mi się dojść do 600 kcal spalonych przy cardio na siłowni. Takie małe-duże osiągnięcia cieszą bardziej, niż się to wydaje, zanim je osiągniemy. Polecam. Nigiri też polecam. Ale nie depczcie go, bo szkoda.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka