wtorek, 29 sierpnia 2017

Nie jestem dronem

Miałam już jakiś czas temu napisać o wyjeździe na działkę z Rudą i grupką ludzi (tak, dobrze się domyślacie, ostatnie dwa słowa wywołują swego rodzaju przerażenie)... Ale bohaterzy mojej książki mieli bitwę. Rozumiecie. Nie mogłam ich zostawić. Trzeba było iść na wojnę razem z nimi. Potrzebowali mnie.
Co do wyjazdu - pewnie zastanawiacie się, jakim cudem tam w ogóle dotarłam. Cóż... Powód ma tylko jedno imię. Choć dla mnie więcej. Ale wy znacie go pod nazwą "Ruda". Wszystkie głosy w mojej głowie mówiły: Nie, nie, nie! TAM BĘDĄ CZŁOWIEKI. NIEZNAJOME CZŁOWIEKI. DUŻO CZŁOWIEKUF! Już dwoje człowiekuf to za dużo! Nie. Nie jedziemy. Nigdy. POWIEDZ NIE! N-I-E. No, na chatkę Hagrida, co ty, do cholery, robisz?! Miałaś powiedzieć NIE. Dobra. Będziemy marudzić ci cały czas! Zobaczysz!

I te głosy nie kłamały. Nie, spoko, nie mam schizofrenii. Naprawdę nie mam. Cóż, moje przerażenie istniało gdzieś w środku przez cały wyjazd. No i nie mogło zabraknąć naszej gwiazdy - nieswojotoninki. Jej poziom skakał i opadał, ale zawsze utrzymywał się powyżej pewnej normy. Mogłabym ją porównać do takiej upierdliwej młodszej siostry, która wszędzie musi iść ze mną, uśmiecha się nieco diabelskim uśmieszkiem, mówiącym tyle co: Nie-Pozbędziesz-Się-Mnie-Do-Swojej-Usranej-Śmierci. Macie taką siostrzyczkę? Wredota, co nie?
Mój brat ma na Facebooku Znajomych-Od-Dronów. Ostatnio zaprosił mnie jeden z nich. Jakiś zagraniczny, człowieka na oczy nie widziałam. Nie wiem, o co mu chodzi. Nie jestem dronem... O.O

Swoją drogą nadal chudnę. Wczoraj odwiedziłam siłownię po raz pierwszy od początku wakacji, bo ćwiczyłam w domu. I dzisiaj moje mięśnie płaczą. Najlepiej to bym zaraz się rzuciła na łóżko i nie wstawała do kolejnego lata. Ale nie ma co narzekać. Mieszczę się w spodnie, w które nie mieściłam się parę miesięcy wcześniej. Nie omijam sklepów odzieżowych szerokim łukiem, choć mój portfel coś tam mamrotał ostatnio, że powinnam. Jakoś od razu przyjemniej się przymierza różne ciuchy. A jeszcze przyjemniej się je kupuje...
Ach! Jak mogłabym zapomnieć! Pojawia się zarys mięśni na brzuchu. Rodzą się powoli. Postanowiłam zacząć je nazywać facetami, którzy mi się podobają, żeby mieć większą motywację. W ten sposób mam Feltona (Ruda kazała mi zaznaczyć, że to jego kocham najbardziej... Niech jej będzie. Zaznaczam), Legolasa, Goslinga i Batemana. I nie, już nie ćwiczę brzucha, ćwiczę tych cudaków. I zastanawiam się nad kolejnymi imionami, bo inne mięśnio-dzieci są w drodze. Możecie mi pomóc ;)

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka