poniedziałek, 23 lipca 2018

Lizaki, jeże i świerszcze

Jak już niektórzy powinni wiedzieć, jestem dosyć zatwardziałą introwertyczką. Ponoć 100% i czasem to widać, choć Ruda twierdzi, że w głębi duszy jestem pieprznięta jak żaden ekstrawertyk. I że tylko zgrywam taką nibynieten. Cóż, możemy to uznać za dowód, że introwertycy to nie są wcale osoby nudne, byle jakie i jakkolwiek ktoś może pomyśleć o kimś, kto praktycznie nie odzywa się w towarzystwie, niechętnie w ogóle wychodzi do ludzi czy cokolwiek z tych rzeczy. Na zewnątrz można być cichaczem, ale co się dzieje wewnątrz... Ooo, na chatkę Hagrida, tam to się wszystko dzieje!


Wyobraźcie sobie lizak. Z tym wkurzającym, ciasno owiniętym wokół niego papierkiem. Tak ciężko się go odwija, że nawet dziecko ma ochotę przeklinać, choć nie zna odpowiednich słów (a przynajmniej nie powinno). Ale jak już go odwiniecie, to macie przed sobą słodką, kolorową kuleczkę, która aż prosi się, by jej posmakować. I tutaj uwaga! Ten lizak może być wyjątkowy. Wiecie, Lizak Niespodziewanka. Może być twardą kulką, o którą połamiecie sobie zęby, próbując ją ugryźć, a może się okazać, że ten kolorowy cukier to tylko osłonka, a w środku jest płynna, pyszna zawartość. Ten cały lizak to właśnie introwertyk. Na początku można się wręcz zniechęcić próbami dotarcia do jego wnętrza, ale jak już się uda, może się okazać, że poznaliśmy osobę o zaskakującym, ciekawym wnętrzu. Niezłe porównanie, nie? Ja to jestem... Aż się mądrze tutaj zrobiło.


No dobrze, więc mamy sobie takie Lizaczki Niespodziewanki. A co, jak spotkają się takie dwa? Widzieliście lizak, który sam się odwinął z papierka? Ja nie. Dlatego znajomość dwóch introwertyków bywa trudniejsza niż ta z ekstrawertykiem. Właśnie miałam okazję sama tego doświadczyć. Przeważnie otaczają mnie osoby bardziej towarzyskie i otwarte ode mnie, które wspólnymi siłami mnie wykańczają i wracam do domu psychicznie zmęczona jak po przebiegnięciu maratonu. Ale bardzo rzadko zdarza mi się spotkać kogoś równego mnie czy nawet bardziej nieśmiałego (przyp. to nie jest cecha przypisana tylko intro, ale często idzie w parze). I ostatnio spotkałam. Osobę, z którą w dzieciństwie spędzałam każdy dzień wakacji. Minęły lata i nagle miałam wrażenie, jakbym tej osoby nie znała wcale, choć w głowie przelatywały całe myliony wspomnień. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, gdy się okazało, że ten człowiek na zewnątrz jest taki sam jak ja. Jestem pewna, że gdzieś w tle słyszałam świerszcze, chód jeża i kopanie kreta.


I nagle się okazało, że moje wewnętrzne pieprznięcie zrobiło ze mnie bardziej ekstrawertyka w tej konfiguracji. Gdyby nie ono, to słyszałabym trzepot skrzydeł motyla pięć wsi dalej. To była jedna z najtrudniejszych rozmów w moim życiu. Nie mam przy tym na myśli, że była słaba i nie polecam, ale gdyby nie ja, to w ogóle by jej nie było. Wyjątkowo wredny papierek, którego uśmiechały moje słowa, ale za nic nie chciał odwinąć się dalej, niż pozwalał na to mały, wystający dzyndzelek. Pytanie, odpowiedź, odpowiedź na odpowiedź, cisza/odpowiedź na odpowiedź na odpowiedź. Znowu pytanie, oczywiście z mojej strony. Dostawałam tylko odpowiedzi. W zasadzie można to nazwać Q&A na żywo. Tylko te odpowiedzi mniej żywe niż na ekranie Laptopeusza.

Ale nie zraziłam się, bo wiem, jak to jest. I wiem też, że ten papierek da się odwinąć i że pod nim kryje się przyjazna kulka. Byle nie odwijać na siłę, bo kulka zrobi bam na ziemię i będzie po Lizaczku Niespodziewance. Dzisiaj tak mądrze i moralizatorsko. Cóż więcej mówić. Cierpliwości w odwijaniu papierków!

4 komentarze :

  1. Przy mnie to każdy inny introwertyk wychodzi na ekstrawertyka :D Bardzo podoba mi się teoria z lizakiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam to samo! Pierwszy raz spotkałam się z odwrotną sytuacją i nadal to przeżywam xd A kret rzeczywiście zrobił kopiec kilka metrów dalej...

      Usuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka