sobota, 11 lutego 2017

Ciostki, oddychanie i zmemłane mózgo-apki

Gotowi na dalsze siłowniane perypetie? Nie? Trudno, idź, skończ wpierdzielać to ciasto. Albo pizzę. Albo kebab. Albo lody. Albo inne tuczące, niezdrowe śmieci. Grubnij se tam, a ja nadal będę się aktywować fizycznie z pomocą Rudej i będę zdrowa, szczupła i... I wiesz co? Będę mogła jeść więcej ciostkuf!
źródło: Główna Stacja Dowodzenia Rudej, a dokładniej: facebook.com/fitnesownia/
i fitnesownia.com
Swoją drogą to Ruda wróciła. Poszła ze mną w czwartek na siłownię i wiecie co? Zapomniała wziąć mi nagrody (przywiezionej z jej wyjechania) za ładnie zrobiony trening! Jak mogła. A ja poszłam oczywiście tylko dla nagrody. Jakżeby inaczej. Bo tak, to kto chciałby się tak męczyć? Zabrała mnie do salki i tam sobie pracowałyśmy ze stepperem (takim zwykłym, stojącym, śpiącym, jak go tam zwą...) i z ciężarkami. Takimi bardziej lekkimi. I dobrze. Jakieś skakanie, jakieś brzuszki, jakieś machu machu ramionami na stojąco i w desce (najgorzej!). I ciągle tylko: wyprostuj te plecy, ściągnij łopatki, ugnij te kolana, nie rób przeprostu łokci, ODDYCHAJ itede itepe. No, czepia się o wszystko, ta Ruda. Aż człowiek nie wie, czy bardziej ma dość jej ćwiczeń czy jej gadania. I zastanawia się, czy na pewno skonstruowano go poprawnie, gdy go składali, bo te poprawne pozycje zdają się być czymś kompletnie obcym. No, na hantelkę, jak ja mam trzymać wszystko w odpowiedniej pozycji i jeszcze nie zapomnieć o tym, że trzeba oddychać? Dobrze, że nie zapomniałam jeszcze żyć.

źródło: imgrum.com
Muszę jednak przyznać, że nie spodziewałam się, że można się tak szybko przyzwyczaić do tej siłowni. Dostałam plan zajęć na nowy semestr i od razu patrzyłam, kiedy będę mogła na nią chodzić. Tak, ja. Pomimo tego, że mentalnie czuję tam dyskomfort. Ale wiecie, introwertyzm to nie jest choroba. Czuję się, jak się czuję, ale przychodzę tam, by ćwiczyć, by zrobić coś dla siebie, by czuć się lepiej ze swoim ciałem. I, właściwie, by walczyć. Bo ja to mimo wszystko mam duszę takiej trochę wojowniczki. Łatwo się poddaję, to też. Ale mam taki tryb wojowniczy gdzieś w aplikacji o nazwie Mózg i czasem się włącza. Polecam, fajna funkcja, naprawdę.
źródło: jakieś chibird
Inna ciekawostka. Okej, po wyjściu z tego tam placu boju jestem wykończona fizycznie i mentalnie. Jestem z paliwem na poziomie zero, a nawet minus sto. Ale! Jednocześnie jestem taka... Oczyszczona. Będąc tam, odrywam się od swoich problemów, zmartwień, natłoku myśli. Jestem tylko ja, ludzie, ćwiczenia, ludzie, zmęczenie, ludzie i nieswojotoninka. Generalnie po tym całym poceniu się czuję się tak, jakby ktoś wziął mój mózg (musk, Mózg-App, iMózg, jak kto woli) i wyprał go ręcznie i na koniec wyżymał jeszcze. Jest taki jakiś zmemłany, przemielony, ale przynajmniej czysty. Łapiecie.

Z moich osiągnięć: 418 kcal, 350 kcal, 400 kcal (+ ćwiczenia siłowe, oczywiście). Na bieżni już zwykle robię 200 kcal, w większości wybieganych, co jest dla mnie już sporym osiągnięciem.
Co trzeba zrobić: zmieścić się w ubrania sprzed półtora roku.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka