poniedziałek, 6 lutego 2017

Trzepot skrzydeł i upojenie nieswojotoniną

Nienawidzę Rudej. Na pewno specjalnie mi daje ćwiczenia na jakichś zwariowanych, dziwnych maszynach, bym się tam skompromitowała. Mówię, dzisiaj to była tragedia i to razy trzy. Siedziałam jak głupia na jakimś siedzonku i pisałam gorączkowo do Rudej: jak mam ustawić, a gdzie jest to, a gdzie jest tamto. Bo, oczywiście, do trenera nie pójdę. Nawet żadnego nie było, kiedy szukałam i pojawili się wtedy, kiedy miałam już ich pomoc... gdzieś. Ale o tym później.

Było jakieś dzikie coś do "wspinaczki". No, nie dziwię się, że nikt na to nie wchodzi (przynajmniej nie widziałam, by ludzie na tym czymś bywali), bo z pewnością wyglądałam jak debil, a poza tym... JENY, JAKIE TO BYŁO CIĘŻKIE! Cały czas zmniejszałam poziom ćwiczeń na 1, a i tak musiałam co chwilę przystawać. To. Było. Straszne. Miałam na tym czymś spalić tylko 50 kcal, a byłam tak mokra, jakby to było przynajmniej 150. Najgorzej. Wspinaczko, trafiłaś na moją czarną listę, nienawidzę cię. Najgorsze 11 minut i 23 sekundy w moim życiu.
żeby nie było, że ciągle narzekam...
naprawdę dużo z siebie daję, zapytajcie Rudej ;)
zdjęcie: wieki temu znalezione...
Kolejna tragedia była przy takim foteliku, gdzie trzeba było się skręcać i ćwiczyć tak mięśnie skośne brzucha. Z daleka wyglądało przyjaźnie, bo tak to ja się kręcę na fotelu przy biurku. Moja rada na przyszłość: nigdy, przenigdy nie myl tego z kręceniem się na fotelu obrotowym. To jest znacznie cięższe. Ale nie w tym była cała tragedia. Otóż spadła taka żółta łopatka, którą ustawia się obciążenie. Na początku myślałam, że się na amen popsuło i byłam przerażona. Szczególnie, że to spadnięcie zrobiła hałas. O nie, nie, nie, przyciągnęłam uwagę. A potem przyciągałam bardziej, próbując znaleźć jakiegoś trenera, którego nigdzie nie było. Akurat teraz, gdy ten jeden raz chciałam zużyć wszelkie pokłady swojej mentalnej energii, by się do niego odezwać. A i tak już starałam się nie patrzeć na ludzi, bo byłam święcie przekonana, że każdy się na mnie gapi. Chwilę później dowiedziałam się od Rudej, że temu cholerstwu zdarza się wypadać i wystarczy wepchnąć to z powrotem... Tak. Nie krępuj się, przyklej sobie tę dłoń do czoła, przyklej...
gif: giphy
I była jeszcze jedna tragedia. Długo mi zajęło znalezienie zacnie brzmiącego motylka na klatkę piersiową. Powiem tak... Motylka to to ani trochę nie przypomina, nawet jak się przymknie lewe oko i zamknie prawe. I ja też nie czułam się jak motylek. Ani trochę. Zero w tym wdzięczności i lekkiego trzepotu skrzydeł. Można się ze mnie śmiać, jeśli zna się te maszyny i wie się, co, gdzie, jak. Ale ja miałam styczność ze wszystkim pierwszy raz, a do mnie z obsługą jakichkolwiek urządzeń trzeba podejść bardzo łopatologicznie na początku. A w tym przypadku trzeba było te "skrzydełka" przestawić, bo inaczej mi ręce wyginało do tyłu, a tak to nijak się ruszyć w ogóle. Ogarnęłam sytuację dopiero wtedy, gdy jakaś dziewczyna (nazwę ją Różową, bo miała jadowicie różową koszulkę) podeszła (o zgrozo!) i zapytała się, czy mi dużo zostało. Oczywiście szybko się stamtąd usunęłam, bąkając coś sobie pod nosem i lecąc na dobrze mi znaną bieżnię. Wtedy udało mi się zobaczyć, jak Różowa zmienia pozycję skrzydełek i wszystko stało się od razu jasne. Wróciłam tam i zrobiłam ten cały trzepot skrzydeł dopiero, gdy Różowa sobie poszła w siną dal. Ale ta starsza pani z naprzeciwka mogła się tak nie patrzyć...

Tak więc spaliłam 468 kcal, poziom nieswojotoniny osiągnął dzisiaj swoje największe apogeum. Mentalnie spaliłam pewnie trzy razy więcej kalorii, bo później zamknęłam się w sobie ze słuchawkami w uszach i przytuliłam okno autobusu. A jeszcze później godzinna drzemka. Nienawidzę Rudej. I nie chcę już być motylkiem.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka